![]() |
Nr 8/2002 (37), Kształcenie ustawiczne bibliotekarzy. Artykuł |
![]() ![]() |
|
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Artur Jazdon
|
|||
![]() |
![]() |
![]() |
Któż z nas nie zna tych popularnych ostatnio określeń - standaryzacja, kategoryzacja, akredytacja, ewaluacja, jakość kształcenia, ocena, rozliczenie, rankingi itd. itd. Określeń, które w zależności od kontekstu brzmią - albo mają brzmieć - raz jako zachęta, doping do lepszej i wydajnej pracy, czasem jako... straszak. Najczęściej oczywiście słyszymy je w odniesieniu do działalności naukowej, dydaktycznej, programów kształcenia, wyników osiąganych przez poszczególnych pracowników, wyników osiąganych przez podstawowe jednostki organizacyjne uczelni jak i całe uczelnie. Słyszymy je i często... puszczamy mimo ucha, no bo cóż nas może obchodzić to, że jakiś wydział dostał kategorię C. Przecież jak dostanie trochę mniej środków na następny rok, to jego pracownicy i kierownictwo będą starać, aby przy następnej ocenie lepiej wypaść. Ale co nam, skromnym bibliotekarzom do tego? Ano tyle, że jeśli na uczelni będzie kilka takich słabo ocenionych jednostek, to i środki dla całej uczelni będą mniejsze, a z tych środków przecież budowany jest także budżet biblioteki. Ale to według mnie tylko część problemu. Jestem bowiem głęboko przekonany, że nie uciekniemy od oceny bibliotek. Prawdziwej, głębokiej, rzetelnej, opartej na szeregu wypracowanych zasad i wskaźników. Jestem przy tym nie tylko przekonany, że nie uciekniemy od niej, ale jestem zwolennikiem takiej oceny i konsekwencji, które winna ona przynieść. I nie mówię tego tylko dlatego, że według oceny dokonanej w ostatnim rankingu "Rzeczpospolitej" i "Perspektyw", Bibliotece, na czele której stoję, przyznano tyle punktów, że posadowiło ją to na drugim miejscu w kraju. Ustąpiliśmy pola tylko Bibliotece Jagiellońskiej. Wiadomo, z czego to wynika - z tradycji tej instytucji, jej długowieczności, bogatych zbiorów, miejsca Krakowa na mapie Polski, roli Krakowa jako dawnej stolicy Polski. Stąd i Ojciec Święty, stąd Wanda, Krak, tu Kopiec Kościuszki i Jama Michalika i Wierzynek, blisko do Zakopanego... Mogę się więc czuć pokrzywdzony z jednej strony, a tym samym uznać się za moralnego zwycięzcę tego rankingu. Bibliotekarze np. Torunia mogą uznać, że wyprzedziliśmy ich tylko ze względu na umiejscowienie na osi Berlin-Warszawa, usadowienie tu Targów, fakt, iż z Poznania pochodzi pani Minister Edukacji. Gdyby Toruń wyprzedził Poznań, też bym to jakoś tłumaczył krzyżacką tradycją albo czym innym... Podobnych uzasadnień można znaleźć więcej. Ktoś zapyta: a jak to się stało, że np. wyraźnie wyprzedziliśmy nowoczesną Bibliotekę Uniwersytecką w Warszawie, z tysiącem miejsc w czytelniach, z wolnym dostępem do półek, setkami komputerów dla czytelników. Pracujący w takich warunkach BUW, prowadzący zadania związane z CKHW dostał 75 punktów za komputeryzację, my 100! Któż z nas nie zna wspomnianych właśnie rankingów i zasad ich sporządzania. Najpełniejszą ocenę znajdujemy we wspomnianym rankingu "Rzeczypospolitej" i "Perspektyw". Tam biblioteki oceniano poprzez następujące kryteria:
W tym ostatnim przypadku nie określono, jak się ową komputeryzację bada. Jeśli dobrze pamiętam szczegółowe pytanie ankiety, to wg liczby komputerów oddanych do dyspozycji studentów. Można pewnie powtórzyć, że dzięki temu, że kryterium nie było jasne, nasza Biblioteka otrzymała za komputeryzację 100 punktów, a BUW 75. W rankingu "Polityki" infrastrukturę uczelni oceniano przez 7 wskaźników, z których wymieńmy trzy dotyczące bibliotek:
W rankingu "Newsweeka" oceny dokonywali pracodawcy, którzy na temat biblioteki nie wypowiadali się zupełnie. W największym stopniu ich ocena zależała od "renomy uczelni". Tu można jedynie pomarzyć, że o renomie uczelni decyduje także biblioteka, jej zasoby, nowoczesność świadczone usługi, kompetentny personel, czyli to wszystko co pozwala dobrze i w spokoju pracować naukowcom i studentom. Powiedzą Państwo, że się czepiam i bazuję na jakichś rankingach prasowych, żeby je ośmieszyć, że są one nic nie warte. Otóż ośmieszyć je może bym i chciał, ale nie zgodzę się z tym, że one nic nie znaczą. Proszę spojrzeć na reklamówki różnych wyższych szkół, podające informacje typu "najlepsza w roku...", "najlepsza w regionie", "najlepsze w rankingu". Otóż przyszli studenci wybierający uczelnie coraz częściej spoglądają na te oceny. Oczywiście dziś jeszcze UAM wygra ze szkołą niepaństwową chociażby swoją tradycyjnie ugruntowaną rangą, ale kto wie jak będzie za kilka lat, gdy pewna część i to zapewne nie mała - szkół prywatnych upadnie i zostaną tylko te faktycznie dobre i po drugie, gdy za naukę w szkołach państwowych też będzie trzeba płacić. Pamiętam artykuł z 21 numeru WPROST z 27.05.2001 r. zatytułowany "Generacja XXL", w którym na przedstawionych 10 najbardziej błyskotliwych karier ostatnich lat, 6 to kariery ludzi, którzy ukończyli uczelnie w Nowym Sączu czy Koźmińskiego w Warszawie! Wszyscy znamy hasło reklamowe: "Chcesz mieć pogląd czytaj Przegląd". Otóż w numerze 15/121 z 15 kwietnia 2002 roku, w artykule redakcyjnym (a więc nie sponsorowanym, czy zamawianym przez jedną szkołę) zatytułowanym "Gdzie warto studiować?", autor stwierdza wyraźnie, iż rankingi szkół są bardzo ważnymi elementami oceny uczelni dokonywanymi przez jej przyszłych studentów oraz ich (z reguły płacących za studia) rodziców. Wymienia konkretną szkołę zajmującą wysoką pozycję w rankingu jako tę, której absolwentów będą szukać teraz pracodawcy. Być może takich stwierdzeń jest więcej i nie należy ich bagatelizować. Myślę, że jako społeczeństwo nie różnimy się od innych i lubimy czytać te porównania, rankingi, tabele, szukać w nich swego miejsca, patrzeć kogo wyprzedziliśmy, kto jest przed nami. Przy czym, do czego za chwile powrócę przy takim porównywaniu chyba rzadko albo za rzadko pytamy się i szukamy odpowiedzi na pytanie: dlaczego ON jest przede mną. I wg mnie przede wszystkim to należy zmienić! Wracając do głównego wątku rozważań. Przypomina mi się także zawsze w takim momencie znany chyba wszystkim artykuł M. Gormana o przyszłości szkoły wyższej[1]. Autor stwierdził w nim, że w przyszłej szkole wyższej o jej ocenie będą decydowały dwa równorzędne elementy: sala wykładowa i czytelnia, zapewniająca dostęp do źródeł. Jeszcze wiele zapewne lat najlepsi badacze związani będą z dużymi uczelniami, ale mniejsze będą nas biły większą dynamiką i sprawnością dokonywania zmian programowych, mniejszym skostnieniem. Dążyć będziemy zapewne do coraz większego udziału przemysłu czy organizacji pozarządowych w finansowaniu szkół. Wówczas także bardzo operatywne szkoły niepaństwowe mogą zdobyć wiele środków i podnieść swoją rangę. Jeśli uświadomimy sobie, że dziś ludzie chcący studiować wpłacają do szkół niepaństwowych 2 mld zł rocznie, a do szkół państwowych także 2 mld zł., to nie może dziwić fakt zainteresowania naszymi szkołami przez biznes zza oceanu. A jeśli on będzie chciał w nasze szkolnictwo wyższe włożyć pieniądze, to dobrze się mu przyjrzy i da tym, których oceni wysoko. Czy będziemy to my? Oczywiście pora odejść od rankingów prasowych i szkolnictwa niepaństwowego. Przecież wszyscy wiemy, że nasze Ministerstwo wydało rozporządzenie dotyczące określenia warunków, jakim powinna odpowiadać uczelnia wyższa. Zapewne w takim rozporządzeniu są też określone warunki, jakim winna odpowiadać biblioteka, aby na tej podstawie móc ocenić zarówno ją, jak i całą uczelnię. Faktycznie poświęcono tej sprawie jeden z ustępów Rozporządzenia nr 736 z 2001 roku[2]. Mówi się w nim, że uczelnia musi posiadać "bazę materialną, w tym lokalową i laboratoryjną oraz odpowiednio wyposażoną bibliotekę, umożliwiającą prowadzenie badań naukowych i zajęć dydaktycznych". Obserwujemy oczywiście od lat w Polsce działania w zakresie przyznawania akredytacji. Krótko działa Państwowa Komisja Akredytacyjna, która dopiero przygotowuje swoje zasady działania i oceny jednostek. Ale w dotychczasowej praktyce różne zespoły akredytacyjne też pytały o sprawy biblioteczne bardzo ogólnie. Tu mieliśmy do czynienia przynajmniej z tym, że oceniający wizytowali jednostkę prowadzącą dany kierunek studiów, a w tym i jej bibliotekę i mogli o niej cokolwiek powiedzieć. Z drugiej strony i w tym wypadku ocena pozostawała bardzo subiektywna, gdyż brak wyraźnych zasad, wskaźników, standardów, według których należy biblioteki oceniać. Oficjalny Informator Uniwersyteckiej Komisji Akredytacyjnej z 2001 roku[3] zawiera formularz wniosku. Zajmuje on 3 strony druku, liczy 14 zasadniczych (rozbudowanych wewnętrznie) pytań/zagadnień, a w p.12 czytamy: "Podstawowe dane o infrastrukturze dydaktycznej, w szczególności:
(Całość informacji nie powinna przekraczać jednej strony)". Mamy też kategoryzację dokonywaną przez KBN. Ile jednak bibliotek poddało się trybowi tej oceny? Chyba niezbyt dużo, a w dodatku tylko trzem udało się uzyskać kategorię C i tym samym uzyskać środki na prowadzenie działalności statutowej. Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu poddała się takiej ocenie kilka lat temu i teraz co roku wypełnia dla KBN sążnistą ankietę, na podstawie której nadal wspomnianą kategorię utrzymuje. Można powiedzieć, że to "tylko" albo "aż kategoria C"! Tylko, bo są lepsze, aż - bo jest jeszcze kategoria "gorsza", nie dająca żadnego dofinansowania. Wypełniamy co roku wspomnianą ankietę, pisząc ile osób (nie)zrobiło habilitacji i (nie)uzyskało stopnia profesora, ilu ewentualnie zrobiło doktoraty, ile mamy publikacji, w tym w czasopismach o światowym znaczeniu, w ilu to sesjach wzięliśmy udział z referatami, przewodnicząc poszczególnym komisjom i obradom, jakie mamy umowy międzynarodowe, i w jakich badaniach bierzemy udział. Należy wykonać dużą pracę, aby ankietę wypełnić, "nagiąć" częściowo fakty i działania z praktyki bibliotekarskiej do wymogów formularza, po to, aby uzyskać parę groszy, a może przede wszystkim moc powiedzieć: jestem dyrektorem jednej z trzech ocenianych przez KBN bibliotek uczelnianych w kraju! To daje prestiż i łaskawe spojrzenie Rektora. Zwróćmy raz jeszcze uwagę na pytania zadawane w różnych ocenach pod adresem systemu biblioteczno-informacyjnego Uczelni. Co interesuje oceniających? W zasadzie to aż strach pomyśleć: liczba profesorów, liczba publikacji, udział w konferencjach, liczba komputerów, wielkość zgromadzonego księgozbioru; trochę lepiej bo: liczba prenumerowanych czasopism (a jak ktoś prowadzi rozbudowaną wymianę, to co?), dalej jeszcze poprawniej, bo liczba miejsc w czytelniach w stosunku do liczby studentów. Ale już nikt nie pyta o źródła elektroniczne, o bazy danych, czasopisma elektroniczne i udzielaną tą drogą informację (natomiast czasem o liczbę odwiedzin w czytelniach). Nikt nie pyta o koszt zarządzania zbiorami, koszt i czas wykonania usługi, sposób organizacji dostępu do poszukiwanych źródeł (np. czy korzysta się w bibliotece z usług serwisów typu SUBITO, JAZON). Czasem ktoś spyta, ile mam zbiorów specjalnych i zachłyśnie się tym, co usłyszy (np. 120 000 DŻS), nie pytając, ilu czytelników z tych zbiorów korzysta i jaki jest faktyczny koszt ich utrzymania. Nikt nie ocenia biblioteki z punktu widzenia szybkości procesu opracowania wpływów, kompletności zbioru (co jest popularne w bibliotekach amerykańskich, a nasz grunt stara się przenieść m.in. Mirosław Górny[4], stopnia wpływu użytkowników na kształtowanie zbioru. Starczy? Tego typu zarzutów, że ktoś pod jakimś kątem nie ocenia bibliotek, można by wysunąć pewnie jeszcze sporo. Dlatego powstaje pytanie: jak - w związku z tym, co powiedziano wyżej, należy oceniać biblioteki? Co brać pod uwagę w tych ocenach? W literaturze przedmiotu odpowiedź na to pytanie jest od jakiegoś czasu określana: należy oceniać jakość działania biblioteki! Większość z nas zna normę ISO 11620 opracowaną w 1998 roku[5], a dotyczącą międzynarodowych standardów dla bibliotek. Wskaźniki jakości obejmują:
W 1996 roku ukazała się książka R. Poll´a i P. Boekhorst´a[6] zawierająca wskaźniki oceny jakości działania bibliotek akademickich, opracowane przez IFLA. Wskaźniki podzielone są na działy:
Tego typu propozycji znajdziemy w literaturze światowej więcej. Także u nas od pewnego czasu trwa dyskusja na temat oceny. Znana jest propozycja, która stała się efektem pracy zespołu bibliotek polskich i została przedstawiona na konferencji w Krakowie[7]. Zaproponowany tam wykaz wskaźników jest bardzo obszerny, co może utrudniać praktyczne ich wykorzystywanie dla oceny i porównywania bibliotek. Czego by jednak nie powiedzieć o tych próbach i dyskusjach, jedno wydaje się pewne: standardy, wskaźniki, wielkości są dziś niezbędne dla rzetelnej oceny bibliotek. Po to, by unikać subiektywizmu w ocenie, przyznawanej często "z kapelusza" rangi i znaczenia. Nie wszystko oczywiście można sprowadzić do wyłącznej oceny ilościowej, ale wiele spraw na pewno można ocenić, czy określić przez porównywanie wskaźników osiąganych przez "moją" bibliotekę w stosunku do wskaźników i przyjętych standardów. Oczywiście opracowanie tych standardów nie jest proste. Zastanawiając się nad tym problemem w odniesieniu do zarządzania zbiorami[8], postawiłem na wstępie kilka pytań natury ogólnej: Pierwsze pytanie dotyczyło tego, jak winny wyglądać ewentualne wskaźniki - lub mówiąc inaczej - jak winno wyglądać "dochodzenie" do nich. Otóż stoję na stanowisku, że jeśli wskaźników tych będzie zbyt wiele oraz dochodzenie do nich będzie wymagało zatrudnienia sztabu specjalistów lub prowadzenia długotrwałych wyliczeń, nie będą one stosowane i nie spełnią oczekiwań. Uważam, iż ewentualnych wskaźników powinno być kilkanaście. Muszą one być łatwe do wyliczania na podstawie danych porównywalnych z danymi innych bibliotek. Powinny być również w miarę zobiektywizowane, nie odwoływać się do nierealnych dla nas wzorców i być zrozumiałe na pierwszy rzut oka dla laika (a szczególnie dla naszych bezpośrednich przełożonych). Nie neguję przy tym konieczności prowadzenia szczegółowych badań efektywności czy kosztochłonności funkcjonowania naszych bibliotek, których wyniki muszą służyć ich dyrektorom do coraz doskonalszej organizacji podległych im instytucji, w dążeniu do jak najlepszej jakości usług. Nie mogą one jednak - powtarzam to z przekonaniem - zastępować czytelnych i łatwo wyliczalnych wskaźników, służących np. kategoryzowaniu bibliotek. Drugie pytanie natury zasadniczej dotyczyło tego, czy można zbudować normy i wskaźniki uniwersalne dające się zastosować w każdej bibliotece naukowej. Po przeanalizowaniu problemu uważam, iż powinniśmy te wskaźniki zbudować oddzielnie dla bibliotek szkół wyższych i innego typu bibliotek naukowych. Decydują o tym zarówno:
Myślę, iż należy również w dyskusji powrócić do pytania, czy budując normy dla np. bibliotek uczelnianych nie należałoby również i w ich obrębie dokonywać jeszcze dalszych podziałów. Dodam, iż jestem przeciwny dzieleniu tych bibliotek np. według dziedzin (bo i takie propozycje we wstępnych dyskusjach padły). Uważam, że próba tworzenia oddzielnych wskaźników np. dla bibliotek uniwersyteckich, politechnicznych, rolniczych, medycznych, ekonomicznych itd. rozbije całą ideę i sprawi, że nie będzie warto dalej zajmować się tym zagadnieniem. Natomiast uważam, iż należy się zastanowić nad ewentualnością budowania pewnych wskaźników dla bibliotek, a właściwie uczelni, dużych i małych. Ta nomenklatura jest tu zupełnie dowolna i możemy te biblioteki nazwać inaczej. Wydaje się jednak, że faktycznie dość trudno będzie przyjąć w zakresie zarządzania zbiorami pewne wskaźniki za obowiązujące w uniwersytecie mającym 50 tysięcy studentów i małej szkole artystycznej. Decydując się na przyjęcie takiego rozwiązania musielibyśmy natomiast spróbować odpowiedzieć na pytanie, które z uczelni polskich możemy zaliczyć do dużych, a które do małych. Powrócimy do problemu likwidacji tych różnic wyjściowych za chwilę, rozpatrując problem wprowadzenia lub nie wprowadzania tzw. "wag". Trzecim problemem jest ten, na który zwracali uwagę Anna i Jacek Osiewalscy[9]. Nigdy nie wypracujemy żadnych miarodajnych wskaźników, jeśli nie będziemy umieli sami wskazywać danych do ich wyliczenia. Nie można np. w pytaniu o podział budżetu wg grup wydatków wykazywać takich danych, których suma jest wielkością większą od wskazanego całego budżetu. Kolejne pytania dotyczyły liczenia źródeł i usług elektronicznych oraz zbiorów specjalnych. W pierwszym wypadku chodziło m.in. o koszty ich nabywania, określenia które z nich ujmujemy (wszystkie, a więc i bezpłatne czy tylko te kupowane, tylko pełnotekstowe czy i te zawierające jedynie spisy treści), jak liczyć ich użytkowników i sposób wykorzystania tych źródeł itp. W przypadku zbiorów specjalnych problemy rodzi również sposób ich liczenia, a dokładniej tego: co zaliczymy do tych zbiorów, jakiego typu materiały? Czy będą to np. stare druki, jak liczy to bogata Biblioteka Uniwersytecka UAM czy normy, patenty i prace magisterskie, jak liczą to niektóre biblioteki? Utrzymywanie zbiorów specjalnych jest bardzo kosztowne, a ich wykorzystywanie stosunkowo małe. Wpływa to na zdeformowanie pewnych wskaźników w przypadku bibliotek "obarczonych" dużym ich zasobem, w stosunku do wskaźników bibliotek "wolnych" od tego rodzaju problemu. Próba liczenia księgozbiorów dydaktycznych stawia przed nami następny problem. Wynika on z faktu, że znaczna część bibliotek nie prowadzi wydzielonego księgozbioru dydaktycznego i nie może na temat jego zasobu, w tym m.in. rocznego przyrostu, udzielić żadnych informacji. Z drugiej natomiast strony zagadnienie księgozbioru dydaktycznego wydaje się niezwykle ważne dla procesu normowania prac bibliotecznych, chociażby z uwagi na stale wzrastającą u nas liczebność studiujących, koszty pozyskiwania tych zbiorów, ich często krótki czas użytkowania oraz inne zadania do spełnienia. Warto więc byłoby próbować pewne założenia normatywne dla tych księgozbiorów wyliczyć i przyjąć. Z drugiej strony należy się zastanowić, czy ich łączne traktowanie z pozostałymi zbiorami nie wpłynie na zdeformowanie ustalonych wskaźników. Kolejne pytanie: czy należy wprowadzać pojęcie "wagi". Wprowadzili je zarówno Brytyjczycy jak i Niemcy, przy czym pod tym pojęciem rozumieli co innego. Brytyjczycy odnoszą to do wyliczenia udziału procentowego budżetu bibliotek w budżecie szkoły, proponując równanie: średnia cena książki x liczba studentów obliczeniowych + waga, gdzie waga jest dodatkowym elementem uwzględniającym nowe programy, zaawansowane prace badawcze, lokalizację uczelni w kilku miejscach. Niemcy natomiast pod pojęciem "wagi" rozumieją przyjęty dla danej dyscypliny wskaźnik określający jej "ważność" przede wszystkim jej kosztochłonności. Widzimy tu pewne podobieństwo do wag stosowanych przez KBN. Można więc się zastanowić, czy przyjmując wspólne wskaźniki bazowe dla wszystkich szkół nie należałoby np. dla politechniki czy szkół medycznych, odpowiednio mnożyć je lub dzielić z uwagi na kosztochłonność dziedzin objętych programami dydaktycznymi i badawczymi danej uczelni. Ostatni problem sprowadzić można do pytania o to: jak liczyć użytkowników bibliotek, tj. czy należy wprowadzać pojęcie czytelnika/studenta obliczeniowego? Jest to rozwiązanie stosowane w bibliotekarstwie chociażby brytyjskim, czy amerykańskim, z uwagi na inne obciążenie biblioteki generowane przez różne grupy czytelników. Brytyjczycy przyjęli, że studenci nie stacjonarni generują znacznie mniejszy ruch na uczelni i proponują przeliczanie ich w stosunku 1:5 (pięciu studentów tej grupy równoważy 1 studenta stacjonarnego). Czy wprowadzać taki podział u nas? Widać z tego, że my musimy opracować wzorzec ankiety, na podstawie której będziemy oceny dokonywać. Duże oczekiwania w związku z tym formułowane są pod adresem pracującego nad nią zespołu. Po kilku latach stosowania tego rodzaju ankiety i wyliczania pewnych wskaźników, powinno dać się wypracować coś, co uznamy w naszych warunkach za standard, normę, wskaźnik. Temu ma służyć ocena, o którą tak się dopominam. Ale co dalej? Porówna się Poznań z Toruniem, Toruń z Warszawą, Warszawę z Krakowem, itd. Co z tego wyniknie? To, że ja poprawię jeden wskaźnik, żeby być lepszym, czy tylko gonić Toruń? Czy aby móc pokazać mojemu Rektorowi "niech Pan spojrzy jaki jestem dobry" lub "niech Pan spojrzy ile oni mają (np. środków) na jednego studenta"?. Już na konferencji w Lublinie w 2000 roku rozpoczęła się dyskusja kontynuowana na przywoływanej już konferencji w Krakowie. Dotyczyła ona zasadniczego wg mnie problemu: komu ta ocena ma służyć? Część dyskutantów przekonywała, że tylko wewnętrznie każdemu z dyrektorów dla wspomnianych powyżej porównań. Ja twierdzę, że winna ona służyć kategoryzacji bibliotek i ich rangowaniu. Wychodząc od przypomnienia definicji pojęcia "kategoryzacja", można za słownikiem języka polskiego powtórzyć, iż kategoryzacja to podział na kategorie, a kategoria to "rodzaj lub klasa wyróżniona w jakiejś klasyfikacji: typ, rodzaj, grupa", a klasyfikacja to "ocena kogoś lub czegoś w skali porównawczej"[10]. A więc kategoryzacja bibliotek to ich podział na grupy wyodrębnione w procesie ich oceny dokonanej według jednolitej skali porównawczej. Kategoryzacja wydziałów i instytutów naszych uczelni jest znana i prowadzona przez KBN od lat. Przyznanie odpowiednio wysokiej kategorii wiąże się nie tylko ze splendorem, lecz przede wszystkim z uzyskaniem dofinansowania na określonym poziomie. Fakt posiadania najwyższej kategorii stanowi argument nie tylko przy załatwianiu spraw finansowych. Posługiwanie się wysoką kategorią przez daną jednostkę jest dowodem na to, że została ona wysoko oceniona. Wysoko oceniona, co oznacza, że spełnia ona pewne określone wymogi, standardy, których każdorazowo - w związku z przyznaniem kategorii - nie musi udowadniać. Biblioteki również samodzielnie ubiegają się o różnego rodzaju dofinansowywanie, granty (w minimalnym zakresie badawcze, ale w większym np. aparaturowe), rozmawiają z przedstawicielami różnych fundacji, sponsorami itd. W każdym z tych przypadków możliwość wskazania, iż dana biblioteka ma wysoką kategorię może być czynnikiem pozytywnym. Sądzę, że i dla władz macierzystej jednostki określona kategoria biblioteki oznaczać może albo powód do zadowolenia (argument w staraniach o finanse dla całej Uczelni, argument przy ocenach dokonywanych przez komisje akredytacyjne, wskazówka dla studentów czytających różne rankingi przed wyborem uczelni) albo... wstydu, z czego wynikać może (czytaj: powinno) dążenie do usunięcia przeszkód w uzyskaniu przez bibliotekę wyższej kategorii przy następnej ocenie. Kategoria służyć może i każdemu z zarządzających biblioteką do ustalenia priorytetów wewnętrznych w zakresie modernizacji, konstrukcji i realizacji budżetu, przy budowie planu rozwoju biblioteki. Każda z jednostek starających się o akredytację, a także o środki na działalność statutową z KBN musi wypełnić ankiety, w których również występują bardzo skrótowe co prawda pytania o bibliotekę. Wskazanie kategorii przyznanej bibliotece również mogłoby zastąpić subiektywne jej opisywanie przez składających wniosek. Myślę więc, że bez dalszego udowadniania możemy zgodzić się wszyscy, iż rzetelnie przeprowadzona ocena, kończąca się przyznaniem bibliotece określonej kategorii, winna zostać przez wszystkich odebrana pozytywnie. Użyłem oprócz terminu "ocena" drugiego wartościującego określenia: "rangowanie" - tj. tworzenie rankingów. Czy chodzi nam o tworzenie rankingów typu prasowego na podstawie oceny? Myślę, że nie. W ostatniej pozycji z cyklu publikacji wydawanych w Polsce w ostatnich latach na temat jakości kształcenia[11], znajdziemy hasło Ranking (rangowanie) czyli stopniowanie, szeregowanie obiektów na podstawie sumy wartości przyjętych wskaźników. Autorka hasła stwierdza, że mimo olbrzymiej popularności list rankingowych, procedury ewaluacji (to jeszcze jedno słowo oznaczające ocenianie) stosowane w Europie Zachodniej przez krajowe agencje do spraw jakości nie kończą się rankingiem. W ujęciu socjologicznym termin ten robiący dziś dużą karierę - ewaluacja ma oznaczać systematyczne badanie wartości i strategii, badanie mające być procedurą, ale także dyskursem, dialogiem i negocjacją[12]. Nie ma być ona utożsamiana z "mierzeniem jakości" popularnym na skutek upowszechniania wiedzy o TQM. Jednym z celów działań ewaluacyjnych ma stać"" się ujawnienie i zrozumienie ocenianej rzeczywistości. A więc: dla naszych potrzeb oceniamy się", aby dążyć do polepszenia jakości świadczonych usług, aby wiedzieć dlaczego" inna biblioteka jest lepsza od naszej, aby dążyć do doskonałości, ale bez rangowania i klasyfikowania: kto zajmuje pierwszą, kto trzecią, a kto piątą pozycję. Z drugiej strony wypracujmy kilka zasadniczych wskaźników typowo bibliotecznych, aby na ich podstawie KBN itp. gremia mogły powiedzieć: ta biblioteka spełnia przyjęte standardy w określonych grupach wskaźników, a więc ma taką, a taką kategorię. Jeśli ma taką kategorię to otrzymuje środki odpowiednio przyznawane wg przyjętych ustaleń. Jeśli biblioteka nie spełnia standardów, środków finansowych nie otrzymuje, jeśli spełnia otrzymuje po to, aby jeszcze lepiej pracować. My jako dyrektorzy wiedząc, jakie czynniki na te wskaźniki wpływają, powinniśmy zabiegać o ich osiąganie. System ten musi być czytelny i łatwy do wyliczenia i sprawdzenia. Swojego czasu zaproponowałem nawet konkretny formularz ankiety, na podstawie którego miałoby się to ocenianie służące kategoryzacji bibliotek akademickich dokonywać[13]. Zaproponowałem wówczas różne wskaźniki, lecz dziś sądzę, że lepsze można będzie wyliczyć na podstawie nowej, przygotowywanej obecnie ankiety. Dla przykładu podam jedynie, że zaproponowałem wówczas m.in. takie standardy jak:
Według tej propozycji samoocena bibliotek polegałaby na tym, że jeśli np. uznamy, iż standardem jest to, że biblioteka przeznacza na gromadzenie zbiorów od 26 do 30% budżetu, to za osiągnięcie tego wskaźnika otrzymywałaby 3 punkty. Odpowiednio też 1 punkt za usytuowanie się w przedziale 15-20%, 2 punkty za 21-25%, 3 za 26-30%, 4 - za 31-35%, 5 punktów przy wydatkach na gromadzenie powyżej 35%. Przy takiej konstrukcji oceny można by zastosować wariant KBN, czy akredytacyjny, zgodnie z którymi biblioteka dokonuje sama oceny, przyznając sobie punkty. Kierownictwo biblioteki wie jakiej oceny, oraz przydzielenia jakiej kategorii może się spodziewać. Komisja w KBN sprawdza tylko wiarygodność samooceny. Jeśli taki system sprawdza się w ocenie jednostek naukowych, dlaczego nie miałby "zadziałać" przy ocenie bibliotek? Zaproponowałem wówczas także, że jeśli oceniana biblioteka otrzymałaby mniej niż 1/3 możliwych do uzyskania punktów, znajdowałaby się poza rankingiem, a więc i poza możliwością pozyskania środków finansowych przyznawanych za jakość działań. Mając odpowiednio więcej punktów tj. wyższą ocenę, biblioteka znajdowałby się w kategorii I, II lub III, otrzymując adekwatnie do tego środki na działalność. Wówczas cała uczelnia chcąc np. uzyskać środki na prenumeratę czasopism zagranicznych walczyłaby o utrzymanie biblioteki na określonym poziomie po to, aby w ocenie otrzymała ona dużo punktów, pozwalających uzyskać wysoką kategorię. Wszyscy wówczas także dyrektorzy i pracownicy bibliotek - dokładnie wiedzieliby co należy zrobić, aby poprawić określone wskaźniki, a tym samym uzyskać wyższą ocenę. Obawiam się, że jeśli nie będzie takiego mechanizmu i nawet będziemy się oceniać tylko tak, dla wewnętrznego porównywania bibliotek, nie znajdziemy w sobie tyle sił, aby starać się dostrzegane słabe punkty poprawiać, a tym bardziej nie znajdziemy argumentów, aby przekonać władze uczelni o konieczności łożenia odpowiednich kwot na system biblioteczny. Kiedy okazało się, że środki dla uczelni zależą nie od liczby asystentów lecz doktorantów, problem rozwiązano, rezygnując z etatów asystenckich, rozbudowując system studiów doktoranckich, na które przeniesiono tych najmłodszych pracowników nauki. Kiedy okazało się, że bibliotekarze dyplomowani wpływają także na tzw. algorytm, rektor namawia mnie, abym wypromował jak najwięcej bibliotekarzy dyplomowanych (kiedyś miałem limit 20 etatów). Jeśli więc okaże się, że środki dla uczelni na działania biblioteczne, takie jak zakup czasopism, udział w konsorcjach, udział w programach rządowych itp. zależą od kategorii biblioteki, liczyć można na to, że podejmowane byłyby wszędzie starania o nadanie bibliotekom wysokiej pozycji na uczelni. Czy wymienione wyżej działania nie doprowadziłyby do większego niż to miejsce obecnie zróżnicowania bibliotek? Sądzę, że tak, choć już dzisiaj jesteśmy przecież zróżnicowani. Czy chcemy tego? Nie wiem, czy chcemy, ale wydaje się, że jest to proces nieunikniony, gdyż czas kategoryzacji bibliotek według oceny jakości ich działań nadchodzi nieuchronnie i sami musimy się do tego jak najlepiej przygotować. Podsumowanie:
Przypisy:[1] M.Gorman: Przyszłość biblioteki akademickiej. Przegląd Biblioteczny, 1995 nr (2), s.147-155. [2] Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 20 czerwca 2001 r. w sprawie warunków jakim powinna odpowiadać uczelnia, aby tworzyć i prowadzić kierunek studiów, oraz nazw kierunków studiów. Dz.U. nr 71 z 10 lipca 2001, poz.736. [3] Uniwersytecka Komisja Akredytacyjna. Informator 2000. Lublin 2000, s. 28. [4] M.Górny: Ocena efektywności udostępniania informacji w bibliotekach naukowych. Poznań 1999 [5] Por.:E.Głowacka: Studium zastosowania kompleksowego zarządzania jakością (TQM) w bibliotekoznawstwie i informacji naukowej. Toruń 2000, s. 164-166. [6] R.Poll, P.Boekhorst: Measuring Quality:International Guidelines for Performance mmeasurement in academic libraries. Munich 1996 [7] L.Derfelt-Wolf: Analiza porównawcza finansowania i budżetów [polskich bibliotek naukowych]. Wskaźniki finansowe. Propozycja standaryzacji badań porównawczych. W: Badania porównawcze polskich bibliotek naukowych. Kraków 2001, s. 87-109 [8] A. Jazdon: Wskaźniki, normy i standardy w zakresie zarządzania zbiorami. W: Badania porównawcze...., s. 111-128 [9] A. Osiewalska: Praktyka badań porównawczych bibliotek akademickich USA i krajów Unii Europejskiej. W: Badania porównawcze..., s. 52 oraz wypowiedzi w dyskusji nad referatem Wprowadzenie do analizy kosztowej polskich bibliotek akademickich, wygłoszonego w roku 1998 w Krakowie. Zob.: Wdrażanie.... s. 193-209 [10] Zob. Słownik języka polskiego, pod red. M. Szymczaka. Warszawa 1978, T.1, s. 901, 926 [11] Jakość kształcenia w szkolnictwie wyższym. Słownik tematyczny. Red. M. Wójcicka. Warszawa 2001, s. 107-108 [12] Tamże, s. 30-35 [13] A. Jazdon: O kategoryzacji bibliotek, czyli czy warto porównywać biblioteki, a jeśli tak to jak, po co, dla kogo i kto miałby to robić. W: Standaryzacja kosztów w bibliotekach naukowych. Lublin 2000, s. 61-89 ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|||
![]() |
![]() |