 |
Inaczej niż tysiące osób, które codziennie dojeżdżają samochodami do swoich biur w Waszyngtonie, ja podróżuję do pracy rowerem. Należę do niewielkiej w rejonie Waszyngtonu społeczności, która do pracy pedałuje. W rzeczywistości mniej niż jeden procent osób dojeżdżających w rejonie Waszyngtonu jako środek transportu do i z pracy wybiera rower. Droga rowerem z mojego domu w Alexandrii do biura w Bibliotece Kongresu zajmuje około 50 minut. Trasę tę pokonuję przynajmniej trzy razy w tygodniu, jeśli temperatura nie spada poniżej zera. Na rowerze jeżdżę do pracy już od piętnastu lat.
Zdecydowałem się na dojeżdżanie rowerem, ponieważ lubię wysiłek fizyczny, poza tym to z pewnością lepsze niż tkwienie w samochodzie w godzinach szczytu. Jazda do pracy na rowerze gwarantuje mi odpowiednią porcję wysiłku fizycznego i dzięki temu nie muszę spędzać czasu na siłowni. Podróżując rowerem, mam możliwości delektowania się otwartą przestrzenią i podziwiania zarówno wspaniałego krajobrazu okolic Potomaku, jak historycznych pomników Waszyngtonu.
Istnieją także pewne sentymentalne powody, dla których lubię jeździć do pracy na rowerze. Pasja ta zrodziła się, gdy jako chłopiec obserwowałem wielkich polskich kolarzy, Szurkowskiego i Szozdę, startujących w Wyścigu Pokoju. Chociaż pragnąłem jeździć tak dobrze, jak ci polscy mistrzowie, dorastając w Polsce, nie miałem roweru, mogłem jednak od czasu do czasu przejechać się na należącym do mojego wujka wielkim Romecie, na który z trudem byłem w stanie usiąść. Pasja rowerowa nie opuściła mnie, kiedy wyjechałem do Stanów Zjednoczonych. Wiele zawdzięczam hojności sąsiada, którego spotkałem w moim nowym kraju i który - kiedy miałem dziewięć lat - podarował mi mój pierwszy rower. Cóż to był za wspaniały dzień i jaki byłem szczęśliwy, kiedy zobaczyłem przed domem nowy rower. Moje modlitwy zostały wysłuchane - miałem rower, podobnie jak inni chłopcy z sąsiedztwa.
Aby nie przedłużać tej historii wspomnę tylko, że nigdy nie zostałem mistrzem kolarstwa ani też kolarzem zawodowym. W Polsce marzyłem o zdobyciu tytułu mistrzowskiego w tej dyscyplinie, kiedy jednak wychowywałem się w Ameryce, pragnienie to przygasło i bardziej zainteresowałem się sportami amerykańskimi, takimi jak baseball. Wiele lat później, już jako student drugiego roku, powodowany nudą i brakiem wysiłku fizycznego, kupiłem nowiuteńką angielską wyścigówkę Raleigh. W krótkim czasie stałem się na nowo fanatykiem kolarstwa. Od tamtej pory należałem do różnych amatorskich drużyn kolarskich. Uczestnictwo w masowych imprezach rowerowych było zupełnie nowym doświadczeniem i zawsze umożliwiało poznanie nowych ludzi, a przede wszystkim gwarantowało doskonałą zabawę.
W zależności od pory roku jeżdżę na jednym z moich dwóch rowerów: dobrze utrzymanym rowerze górskim lub na włoskiej wyścigówce. Czerwony górski Gary Fisher zarezerwowany jest do jazdy późną jesienią i zimą. Idealnie spisuje się podczas jazdy w trudnych warunkach, o zmierzchu, w chłodnych i wietrznych miesiącach. Jest to rower o solidnej konstrukcji i pogoda nie wpływa na jego możliwości. Zwykle pod koniec marca, kiedy zaczyna się robić cieplej, przesiadam się na wyścigówkę i na niej kontynuuję do końca roku moje beztroskie jeżdżenie na rowerze.
Z domu wyjeżdżam o świcie, a dwunastomilową drogę do pracy zaczynam od trasy Mount Vernon, która biegnie kilkaset metrów od miejsca, gdzie mieszkam. Trasą tą przemierzam pięć mil aż do mostu Arlington Memorial. Mount Vernon to ścieżka o długości osiemnastu mil, ciągnąca się wzdłuż brzegu rzeki Potomak od Theodore Roosevelt Island aż do George Washington Estate w Mount Vernon. Ten odcinek to główna atrakcja mojej podróży, gdyż tak moim zdaniem powinno wyglądać jeżdżenie na rowerze. Na wąskiej, krętej ścieżce czuję, że jestem blisko natury. Jadąc wzdłuż brzegu rzeki w otaczającej mnie ciszy, rozkoszuję się pięknem wspaniałego krajobrazu. Jednocześnie czuję się szczęśliwy i wolny, gdyż nie muszę, wciśnięty w samochód, patrzeć na świat przez okno. Nie dziwi mnie, że trasa ta jest tak popularna wśród biegaczy i ludzi uprawiających jogging i zwykle bardzo zatłoczona w weekendy.
Wjeżdżając do Waszyngtonu przez długi na pół mili most Arlington Memorial mamy możliwość podziwiania rozmaitych oznak amerykańskiego patriotyzmu. Ten most posiada jest wszystkie - wysokie na osiem stóp kamienne orły, rzymskie konie sławiące sztukę prowadzenia wojen, tulipany i amerykańskie flagi wiszące na słupach lamp w najważniejsze święta narodowe. Szybko mknę w stronę National Mall, mijając po drodze pomniki i inne ciekawe obiekty - przypuszczalnie największe atrakcje turystyczne stolicy, których obejrzenie zajmuje przeciętnemu turyście około dwóch dni.
Moja podróż niemal dobiega końca, kiedy rozpoczynam ostatni jej etap, czyli podjazd na Wzgórze Kapitolu. Z tego miejsca widzę już Madison Building, jeden z trzech budynków Biblioteki Kongresu, w którym od kilkunastu lat spędzam osiem godzin dziennie. Zostawiam rower w garażu należącym do Biblioteki i w ciągu kilku minut jestem już pod prysznicem, po czym przebieram się w strój służbowy. Następny etap, to świeżo zaparzona duża kawa w naszej kawiarence. I teraz jestem już gotowy do pracy?
A teraz zapraszam Państwa do galerii zdjęć, które najlepiej zobrazują moją codzienną trasę przejazdu do pracy.
Odcinek trasy rowerowej wzdłuż rzeki Potomac |  | Droga Gravelly Point, po drugiej stronie rzeki Potomac, The Jefferson Memorial i Washington Monument |  | Jeden z urokliwszych odcinków - kwitnące wiśnie |  | Boisko Gravelly Point, tuż przed lotniskiem, Washington National Airport |  | Most Arlington Memorial Bridge nad rzeką Potomac |  | Jedna z dwóch indentyczych rzeźb The Arts of War (Sztuka Wojen) przed wejściem na most Arlington Memorial Bridge |  | Pomnik, The Navy-Merchant Marine Memorial |  | Narodowa galeria sztuki, wschodnie skrzydło (Nationa Art Gallery, East Wing) |  | Budynek Kapitol (U.S. Capitol Building) |  | Najstarszy budynek należący do Biblioteki Kongresu, The Jefferson Building |  | Jeden z budynków Biblioteki Kongresu, The Maddison Building (w tym budynku pracuję) |  |
Tłum. Joanna Grześkowiak
 |  |