![]() |
Nr 8/2001 (26). Wiosna bibliotek publicznych czy stracone złudzenia? Artykuł |
![]() ![]() |
|
![]() |
Zdzisław Dobrowolski
|
![]() |
Publiczny czy prywatny?Pisanie o przyszłości Internetu ma w sobie coś z magii - do tego stopnia jest ona trudna do przewidzenia! Zawsze jednak pozostaje opisanie jego pryncypiów, które - jeśli wierzyć, iż ma on własną dynamikę i pewnych procesów, raz uruchomionych, zatrzymać nie sposób - mogą być punktem wyjścia do dalszych rozważań. Internet to bestia inteligentna, która niechętnie ujawnia tajemnice i uwielbia spoglądać na swoje odbicia w fałszywych lustrach. Niestałość Internetu , lepiej niż cokolwiek innego, oddaje charakter współczesnej cywilizacji, która odrzuciła sztywny gorset kontroli informacji, tak charakterystyczny dla cywilizacji druku. Okazało się, że żywiołem informacji jest zmiana. Inwazji mediów elektronicznych towarzyszy przekonanie, że rodzaj i charakter zmian, które powodują, jest rewolucyjny. Idea postępu utraciła wiele ze swojej uwodzicielskiej charyzmy, teraz się chowa za Internetem, nie bacząc, iż nie jest on wolny od paradoksów. Dawna oświeceniowa wiara w postęp zachowała swój wigor już tylko w technokratycznych wizjach informacyjnych autostrad. Kto w ten nowy, wspaniały świat nie wierzy, ma do wyboru albo powieści cyberpunkowe, z głośnym Neuromancerem Williama Gibsona na czele, albo eseje Stanisława Lema zebrane w tomie Bomba Megabitowa1. Ogromny, także propagandowy, sukces Internetu sprawił, iż dostęp do tej sieci uznany został za cywilizacyjny standard, a wyszukiwanie on-line stało się podstawą poszukiwania informacji w ogóle. Jednak Internet zaczyna być za duży i zbyt skomplikowany. Zawsze będzie budził pokusę podzielenia go na kawałki, choćby udostępniając szybkie sieci uprzywilejowanym. Sieci wirtualne wcale nie muszą być uniwersalne. Zapowiedzią takiego ukierunkowania może być rozwój ekstranetów. Za kontynuacją Internetu, w tym kształcie, który ma dzisiaj, przemawia jednak, że zawsze był czymś więcej niż tylko technologią zestawiania komputerowych sieci. Internet jest też, a może nawet przede wszystkim, zjawiskiem społecznym, związanym z demokratyzacją dostępu do informacji. Wprawdzie już komercyjny sukces komputerów osobistych zapowiadał ekspansję mediów cyfrowych, to jednak dynamika wzrostu Internetu przeszła wszelkie oczekiwania. Mówimy tu o zjawisku, które ledwie co się zaczęło - otwiera go bezpłatna dystrybucja pierwszej graficznej przeglądarki stron WWW (Mosaic, 1993). Oczywiście cała niezbędna technologia, która stoi za tym sukcesem, funkcjonowała już wcześniej i słusznie historię Internetu wywodzi się od ARPANET-u; nie zmienia to jednak faktu, że Internet najwięcej zawdzięcza wynalazkowi zwanemu World Wide Web. Gdyby nie on, mógłby na długo pozostać siecią akademicką. Ten właśnie Internet, którego synonimem jest system WWW, stał się kanwą wielkiej współczesnej narracji. Towarzyszy mu inne wielkie wydarzenie, koniec podziału powojennego świata na dwa bloki. Tylko splot tych dwóch wydarzeń tłumaczy "karnawał", jaki na temat Internetu zapanował w mediach, kiedy nagle wszystko okazało się możliwe, a cyfrowy świat zaczął wyglądać, jakby był zaklęty przez wielkiego czarodzieja. Nic dziwnego, że u końca magicznej dekady lat dziewięćdziesiątych, którą śmiało można nazwać dekadą Internetu, największym bestsellerem okazał się cykl powieści o małym czarodzieju, Harrym Potterze. Internet tworzą standardy, czyli odpowiednio zdefiniowane i opisane techniczne zasady jego funkcjonowania. Standardy Internetu są społeczną własnością publicznie testowaną i modyfikowaną. Podstawową zasadą Sieci jest otwartość. Przyszłość Internetu zależy więc nie tylko od rozwoju technologii, ale i od kontynuacji społecznego charakteru Sieci. Otwartość Internetu, oczywiście ma swoje wady. Piętą Achillesową Sieci są sprawy bezpieczeństwa. Nasza prywatność oraz nasze dane są stale zagrożone. Włamania hackerów co jakiś czas obnażają słabość jego systemów zabezpieczeń. Internet nigdy nie będzie do końca bezpieczny, bowiem otwartość ma swoją cenę. Niewątpliwie hamuje to rozwój elektronicznego handlu i finansowych transakcji, bowiem zabezpieczenie danych przed włamaniem jest kosztowne i skomplikowane. Powoduje to wzrost kosztów elektronicznego handlu i minie długi czas, nim zagrozi on tradycyjnej sprzedaży, dlatego wiele sklepów i sieci handlowych zajmuje pozycję wyczekującą - rozszerza swoją ofertę o elektroniczny handel, ale nie planuje zaniechania tradycyjnych form sprzedaży. Przyszłość Internetu, tak jak rysuje się teraz, wzięła rozbrat z wcześniejszymi o niej wyobrażeniami, a więc marzeniami o świecie pozbawionym ograniczeń. Okazało się, że Internet jest repliką świata rzeczywistego w większym stopniu niż zakładano. Objęcie całego społeczeństwa dostępem do szybkiej, szerokopasmowej sieci, czyli realizacja koncepcji informacyjnych autostrad, wymaga ogromnych inwestycji, których podjęcie bez nadziei na szybkie zyski jest niemożliwe. Tymczasem, z ekonomicznego punktu widzenia, celowość szybkiego zastąpienia telefonów przez wideotelefony, książek i gazet drukowanych przez książki i gazety elektroniczne, a wypożyczalni wideo przez interaktywną telewizję, jest wątpliwa. Minie wiele czasu, zanim urządzenia komputerowe będą równie proste w użyciu jak inne przedmioty codziennego użytku. Niewątpliwie, technologia jest mitotwórcza. Jednym z jej wielkich mitów jest wiara, że wyrównuje społeczne różnice. Internet dodał temu mitowi nowych nadziei, bowiem rzeczywiście zdemokratyzował dostęp do informacji. Przyszłość elektronicznej technologii leży w personalizacji serwisów informacyjnych. Internet i telefonia komórkowa wtedy osiągają największe sukcesy, kiedy wychodzą naprzeciw naszym potrzebom społecznym i tworzą serwisy będące przedłużeniem realnego życia. Technologia jest najlepszym narzędziem propagandy, której podstawowym zabiegiem jest mieszanie dwóch porządków - teraźniejszości, która poddaje się empirycznej analizie, i przyszłości, która nie może być jej poddana. Na tym schemacie oparty jest marketing nowych technologii, który przemawia do widowni. Chcemy się zmieniać, boimy się nudy i wierzymy, że technologia jest prawdziwą podstawą współczesnej cywilizacji. Z drugiej strony, zmiana, jako porządek rzeczy, powoduje reakcje skrajne. Ciekawe, że najgłośniejsze współczesne teorie posługują się metaforyką wrogą pojęciu zmiany. Mamy więc do czynienia z "końcem historii", z "końcem wielkich narracji" i ze "śmiercią autora". Teza o "końcu wielkich narracji" sama jest wielką narracją, teza o "końcu historii" natychmiast otworzyła debatę, którą śmiało można nazwać historyczną, a o "śmierci autora" powiadomiła nie jego rodzina, ale Roland Barthés - sam autor. Prowokacyjna z zamysłu problematyka "końca" natychmiast ujawniła skalę społecznego zmęczenia zmianą, jako podstawę współczesnej cywilizacji. Traktowanie Internetu jako narzędzia globalizacji opiera się na założeniu, że technologia informacyjna prowadzi do westernizacji społeczeństw niezachodnich. Otóż pewności tutaj nie ma, są zaś rosnące wątpliwości2. Sieć jednak, choć z globalizmem politycznym łączona, jest od niego zjawiskiem szerszym, ciekawszym i bardziej demokratycznym. Ten mariaż z globalizmem zaczyna być dla rozwoju Internetu kłopotliwy, ponieważ pozbawia go dawnej "niewinności". Internet można potraktować jako próbę zbudowania cywilizacji uniwersalnej. Rzeczywiście, jego narzędzia są uniwersalne, podobne serwisy rozwijają się we wszystkich częściach świata- niezależnie od specyfiki lokalnej. Podobnie było, w swoim czasie, z koleją, jej dworcami i miastami wyrastającymi jak grzyby po deszczu przy ważniejszych węzłach. Podróżni doskonale znają poczucie tymczasowości towarzyszące pobytowi na dworcu i łatwość, z jaką ponownie stajemy się koczownikami. Jeden z najstarszych naszych atawizmów - to wędrówka. - Nic więc dziwnego, iż metafory opisujące Internet pełne są odniesień do podróży, że odwołują się do naszych skrytych tęsknot: chęci przygód, nowych wrażeń i nowych znajomości. Z globalizmem związane są możliwości politycznego wykorzystania Internetu. Pozwolę sobie tutaj na wysunięcie pewnej hipotezy. Największym społecznym sukcesem gospodarki rynkowej było powstanie i rozwój klasy średniej. Jeżeli prawdziwa jest teza, że globalizm powoduje jej powolną erozję, to będziemy mieli do czynienia z odwróceniem długiego historycznego trendu, który wywarł decydujący wpływ na strukturę społeczną krajów zachodnich3. Mylą się ci, którzy sądzą, że odwrócenie tego procesu - bez wielkich wstrząsów społecznych - jest możliwe. Klasa średnia to uśpiony olbrzym, tyle że z dostępem do Internetu i telefonem komórkowym. Kto chce zobaczyć prawdziwe polityczne możliwości Sieci niechaj go obudzi. A więc Internet może w przyszłości wykorzystać klasa średnia do obrony swojej pozycji. Pewne tego symptomy mamy już dzisiaj, Internet i telefony komórkowe były podstawą logistyki głośnych blokad rafinerii przez firmy przewozowe we Francji i w Anglii w roku 2000. Sprawność organizacyjna tych protestów była wzorowa, a ich paraliżująca skuteczność przekroczyła wszelkie oczekiwania.
Internet i mediaGdyby Internetu nie było, zostałby wymyślony przez media. Nigdy jeszcze żaden wynalazek nie miał tak dobrej prasy. Zdaje się, że poszerzenie przestrzeni medialnej dobrze robi wszystkim mediom. Nie ma prostej analogii pomiędzy tym wszystkim, co nastąpiło po wynalazku druku, a tym, co spowodował wynalazek Internetu. Prognozowany przez teoretyków proces szybkiego zastąpienia druku mediami elektronicznymi nie nastąpił. Rozważania o Internecie wpisane są we współczesny dyskurs o mediach, na który największy wpływ wywarł McLuhan. Prawdziwość jego niektórych sądów jest wątpliwa, zwłaszcza głośnej tezy, że za sprawą mediów elektronicznych świat stał się globalną wioską. Internet, oczywiście, nie jest tym, czym - wedle McLuhana - powinien być, ale odwrotnie - monstrualnie wielką przestrzenią informacji. Ponad miliard stron WWW, 200 tys. list dyskusyjnych, 30 tys. grup Usenetu, kilkaset milionów internautów - oto liczby łamiące wszelkie nasze wyobrażenia o sielskości, niechby nawet i globalnej, wioski. Większość internautów nigdy o sobie nie słyszała i na wzajemne kontakty nie liczy. Internet nie ma jarmarku gromadzącego wszystkich,pod tym względem nie przypomina telewizji, która potrafi skupić ogromną widownię wokół swoich wielkich spektakli. Internet stał się częścią - nastawionej na masową widownię - kultury popularnej. Za jego sprawą wyszukiwanie informacji weszło w jej orbitę. Czy wpływ Internetu na kulturę masową jest porównywalny z tym, który ma telewizja? Czy nasza uległość wobec mediów nie jest świadectwem upodobania do narracji i suspensu? Medialny potwór zawsze jest głodny, ponieważ dobrych, czyli wciągających fabuł nie jest za wiele. Film karmi się powieścią, a telewizja filmem. Internet jest większą zagadką, ponieważ łatwiej niż stare media naśladuje świat realny, z całym jego chaosem. Błyskawiczny ekspansja Internetu stała się kanwą jeszcze jednej wielkiej narracji,szybko skonsumowanej przez mass media. Wszystko tam można znaleźć: fortuny rodzące się w jeden dzień, "Wielkiego Brata" (Microsoft), wesołych kompanów z lasów Sherwoodu (Netscape, AOL), święte bractwa (programistów Linuxa), wpływowych przyjaciół (Al Gore), wreszcie, pełen rozmachu powrót amerykańskiego mitu o przesuwającej się granicy. Wylansowanie Internetu nie byłoby możliwe bez wielkiego poparcia mediów. Funkcją podstawową mediów jest dostarczanie informacji i rozrywki. Telewizja generalnie więcej swojego programowego czasu poświęca rozrywce, zaś codzienna prasa - informacji. Jest jeszcze wynalazek plotkarskiej prasy popularnej (tabloidów), której wygląd naśladuje wiele Internetowych portali. Odwołują się one do przyzwyczajeń masowego odbiorcy, w ten sposób szukając popularności. Jeżeli chodzi o rozrywkę, to Internet ma sukcesy przede wszystkim w dwóch dziedzinach: pornografii i dystrybucji muzyki. Muzyka popularna nie oparła się internetowej kulturze wolnego dostępu (Napster), która wywiera coraz większy wpływ na ten rynek. Po raz pierwszy producenci i dystrybutorzy mediów (płyt CD) poczuli się zagrożeni i zaczęli z Internetem walczyć. Pomimo wcześniejszych przewidywań, Internet nie odebrał telewizji zbyt wielu widzów, z jednym wyjątkiem - kanałów informacyjnych. Okazało się, że masowy odbiorca preferuje oglądanie spektakli, że interaktywność nie jest dla niego aż tak ważna, jak sądzono. Sekwencyjność nadal jest podstawą większości telewizyjnych i filmowych narracji. Interaktywne gry komputerowe stworzyły własny świat, który ma wprawdzie wpływ na masową kulturę, ale jej nie zdominował. Badania Reeves'a i Nassa obaliły przekonanie, że im bardziej zaawansowana technologia, tym wiarygodniejsza symulacja rzeczywistości4.
Meandry hipertekstowej rewolucjiWorld Wide Web spowodował rewolucję w sposobie dystrybucji informacji. W opartych na druku systemach tradycyjnych kanały dystrybucji są wąskie i zależne od specyfiki lokalnej. Wybór tytułów książek i czasopism zależy od oferty księgarskiej i bogactwa kolekcji bibliotecznych miejscowych bibliotek. Media masowe, a więc radio i telewizja, przełamują ograniczenia wąskich kanałów dystrybucji informacji, ale dają swoim użytkownikom jedynie iluzję jej wyboru. Informacja jest teraz powszechnie dostępna, ale jej wybór zależy od ludzi mediów. Elektroniczne dokumenty Internetu mają szeroki kanał dystrybucji oraz zasięg globalny. Łatwość dostępu do informacji oraz swoboda jej wyboru nie ma żadnych wcześniejszych analogii. Dokumenty Internetu, a zwłaszcza systemu WWW, korzystają z wielu technik multimedialnych komputerowego świata. Web jest kolorowy, graficzny, dźwiękowy, animowany i interaktywny. WWW traktuje grafikę i animację jako formę tekstu. Technika taka jak Flash, która daje zaawansowane możliwości graficzne, jest wykorzystywana na stronach WWW daleko poniżej swoich możliwości, albowiem skomplikowane formy graficzne nie dają się łatwo przełożyć na język tekstu, który, siłą rzeczy, musi być złożony z łatwo rozpoznawalnych graficznych znaków (ikon). Kultura popularna niemal całkowicie oparta jest na obiektach, które są łatwo rozpoznawalne. Wynalazek WWW - niemal natychmiast - zyskał wielkie wsparcie przemysłu komputerowego. Od czasu rewolucji mikrokomputerowej jego obsesją stało się wylansowanie urządzenia komputerowego równie popularnego, jak telewizor. Wierzono, że urządzenia do obsługi Webu podbiją masowy rynek, a nawet zastąpią telewizję. Zdarzenia potoczyły się inaczej - już we wczesnej fazie rozwoju Web stał się Internetem, a Internet Webem, czyli uniwersalną, otwartą przestrzenią informacji, która nie ma właściciela. Urządzeniem komputerowym, które rzeczywiście zaczęło podbijać masowy rynek został telefon komórkowy, a nie PC. Telekomunikacja wygrała wyścig z informacją. W głębi duszy pozostaliśmy nomadami; nawet, kiedy nie wędrujemy, uwielbiamy wszystko, co podróż ułatwia: samochód, telefon komórkowy i kartę kredytową. Nic więc dziwnego, że najbardziej ekscytującym komputerem osobistym jest przenośny notebook, na jego przykładzie świetnie widać, gdzie leży źródło błędu popełnionego przez przemysł komputerowy. Oddał się on produkcji przedmiotów drogich i skomplikowanych. Zaczął produkować sprzęt dla biur i administracji, a nie dla masowego odbiorcy. Co za brak wyobraźni! Wcale nie potrzebujemy jednego, uniwersalnego urządzenia komputerowego obsługującego nasze wszystkie potrzeby - siłą rzeczy skomplikowanego i drogiego. Na co dzień jesteśmy przyzwyczajeni do korzystania z wielu przedmiotów, które pełnią różne proste funkcje. Jak się okazało, wynalazek Tima Bernersa-Lee miał wielki potencjał rozwojowy. Jego największą zaletą jest harmonijne połączenie prostoty interfejsu z kompleksowością usług. WWW wcale nie był nową technologią, tylko zręcznym wykorzystaniem tych technologii, które Berners-Lee miał od dyspozycji. Analogia do wynalazku prasy drukarskiej jest tutaj uderzająca. Web od początku zbierał informacje o użytkownikach (zapisy transakcji). O preferencjach internatów świadczą również linki do zasobów sieciowych zamieszczone na stronach WWW. Coraz częściej z informacji tych korzystają wyszukiwarki. Ogromna przewaga, jaką zyskał Google (www.google.com) nad swoimi konkurentami, wynika z jego podejścia do linków. Google umieszcza na szczycie hierarchii te dokumenty, do których prowadzi najwięcej linków, a więc uznane przez społeczność Internetu za najważniejsze. Inny mechanizm stosuje serwis Alexa (www.alexa.com), który wyłapuje najpopularniejsze strony analizując zapisy transakcji serwerów proxy. Znakomitym przykładem wykorzystywania otwartości i uniwersalności Webu są jego metaserwisy. Chcąc udzielić odpowiedzi na pytania, korzystają one z wyszukiwarek, katalogów tematycznych, innych metaserwisów, sieciowych encyklopedii oraz słowników. Dzięki wszechstronnej odpowiedzi na pytania ułatwiają prowadzenie dalszych poszukiwań. Bez otwartości oraz uniwersalności Internetu/Webu, funkcjonowanie takich serwisów nie byłoby możliwe. Wielki, codzienny konkurs popularności stron ma stały wpływ na wynik naszych poszukiwań. Okazuje się, że nasze potrzeby informacyjne są dość typowe, że mają charakter społeczny. System WWW przechodzi znamienną ewolucję - ulega hierarchizacji. Bez portali, wyszukiwarek i indeksów tematycznych trudno go sobie dzisiaj wyobrazić. Internet zaczyna się zachowywać jak wielka uniwersalna baza danych. Algorytmy wyszukiwania szperaczek oraz arbitralne decyzje klasyfikatorów narzucają dokumentom swoje hierarchie. Olbrzymia nadprodukcja stron WWWW zniszczyła swobodne surfowanie jako metodę wyszukiwania. Dokumenty hipertekstowe, teoretycznie oparte o wolną grę skojarzeń, podporządkowane zostały wirtualnym kolekcjom. Ich symbolem są indeksy tematyczne, które pełnią funkcję wielkiego filtra informacji. Obejmują one jedynie jedną tysięczną zasobu internetowych dokumentów, mimo to należą do najpopularniejszych witryn. Internauci zachowują się bardziej konserwatywnie niż wcześniej przypuszczano, poszukują informacji w formie dokumentów i nie życzą sobie ich nadmiaru. Innymi słowy, preferują sekwencyjny, a nie asocjacyjny sposób zbierania informacji. Globalne serwisy wymagają teraz wielkich nakładów finansowych. Zagrożeniem samodzielności wyszukiwarek, tych flagowych okrętów internetowej floty, są rosnące koszty ich utrzymania. (Googla obsługuje 10 tys. serwerów!), dlatego łączą się z portalami i próbują zarabiać na swoich serwisach. Część z nich pobiera opłaty za szybką aktualizację stron, inne - za wysoką pozycję witryny w rankingach (www.goto.com). Wniosek z tego taki, że rosnące koszty utrzymania globalnych serwisów mogą spowodować ich degenerację. A więc zagraża im nie tylko ewentualna zmiana polityki wielkich graczy (AOL Warner, Microsoft), ale również - co paradoksalne - szybki wzrost Internetu. Wpływ na kłopoty finansowe wielu portali ma rosnące rozczarowanie reklamodawców Internetem jako platformą reklamy. Okazało się, że jest on mniej skutecznym medium niż telewizja. Było to do przewidzenia. Reklama z natury jest mało interaktywna - jej zadaniem jest perswazja, a nie sztuka wyboru. Być może Internet w ogóle zapowiada zmierzch mediokracji i ograniczenie zysków medialnych koncernów. W tej sytuacji będzie rosła rola serwisów publicznych - finansowanych przez państwo i organizacje pozarządowe, a zatem częściowy powrót Internetu do jego instytucjonalnego matecznika. Większość witryn WWW ma charakter lokalny i może liczyć na niewielką liczbę odwiedzin. Szybki wzrost Internetu wcale nie powiększa liczby najpopularniejszych witryn. Statystycznie rzecz biorąc (według odwiedzin), Internet jest w takim samym stopniu globalny, jak i lokalny takiej proporcji nie miało wcześniej żadne medium. Siła Internetu nie polega więc na tym, iż stanowi medium globalne, ale że potrafi świetnie łączyć serwisy globalne z lokalnymi potrzebami. Najlepszą wyszukiwarką polskich stron WWW jest globalny Google, chociaż żaden z programistów Google'a specjalnie tego nie planował. Antynomia pomiędzy tym, co globalne, a tym, co lokalne, w świecie Internetu nie istnieje - jego serwisy są uniwersalne.
Kłopoty wieku dojrzewaniaOkres pionierski Internet ma już za sobą, nie dlatego, iż ujawnił wszystkie swoje magiczne właściwości, ale dlatego, że zaczynamy być znużeni wrzawą medialną na jego temat. Poza tym, chwalony bez umiaru, dotarł do rąk nowych użytkowników, którymi już nie są zachwyceni dostępem do Sieci starzy wyjadacze - nieźle wyszkoleni w unikaniu różnych komputerowych pułapek. Dla nowych użytkowników Internet jest za wielki i zbyt skomplikowany. Czeka ich stresujący okres prób i błędów zanim nauczą się czerpać z niego korzyści. Internet zaczyna powszednieć - bajeczna koniunktura, jaką miał w latach 1999-2000, nie mogła trwać wiecznie. Najpierw giełda, a później media, zauważyły, że za sny na jawie również trzeba płacić. Gdyby Internet pozbawić darmowych serwisów (portale, wyszukiwarki), to straciłby wiele na swojej atrakcyjności. Realna rzeczywistość zaczyna więc brać górę nad rzeczywistością wirtualną i Sieć wpadła we własne sidła: nie może pobierać opłat za korzystanie ze swoich najpopularniejszych serwisów, bowiem grozi to zahamowaniem jej lawinowego wzrostu, który z kolei, ma decydujący wpływ na giełdową wartość internetowych firm. Historia komercyjnych serwisów online niech służy tu za przestrogę - chociaż przynoszą zyski, to nigdy nie podbiły masowego rynku. Przez wiele lat Internet był siecią uniwersytecką i przejął wiele z akademickich zwyczajów. Przykładem niech będzie prawo autorskie. Uniwersytety nigdy nie dały sobie narzucić kapitalistycznego prawa własności intelektualnej i do dzisiaj każda biblioteka uniwersytecka jest z nim na bakier. Wiedza na uniwersytecie nadal jest własnością całej wspólnoty, a cytowanie źródeł symbolem akademickiego stylu. Wszystkie te wartości przeniesione zostały do Internetu. Na nich została oparta tak charakterystyczna dla Internetu kultura wolnego dostępu do informacji i oprogramowania - jedna z podstaw jego wielkiego sukcesu. Radykalna zmiana tego stanu rzeczy nie jest już możliwa, a to dlatego, że kulturę wolnego dostępu wspierają popularne serwisy, które bez komercjalizacji Internetu doskonale mogą się obyć: poczta elektroniczna, listy dyskusyjne, wiadomości Usenetu i pogawędki Jeśli marzeniem każdego producenta jest znalezienie surowca w nadmiarze i za bezcen, to producent informacji w takiej właśnie jest sytuacji i nie słychać, aby ją sobie chwalił. To samo można powiedzieć o konsumencie, który narzeka nie na brak informacji, ale na jej nadmiar. Informacja stała się tu towarem, jednak innych towarów pod wieloma względami nie przypomina. Wiele naszych pytań pozostaje bez odpowiedzi, a na inne otrzymujemy odpowiedzi sprzeczne. Kupując informację nie mamy pewności, czy będziemy potrafili ją wykorzystać. Informacja traktowana jest jak towar na podstawie umowy społecznej, pomimo tych paradoksów, rynki rosną teraz głównie dzięki wymianie informacji. System WWW przedstawić można jako elektroniczne wydawnictwo, które w stałej ofercie ma ponad miliard dokumentów. Otóż, ta zgoła industrialna nadprodukcja dokumentów, w której Web szybko dogonił rynek książki drukowanej, wskazuje na pilną potrzebę następnej rewolucji informacyjnej. Nastąpi ona wtedy, kiedy zostaną wynalezione narzędzia komputerowe do merytorycznej oceny treści dokumentów. Narzędzia, którymi dysponujemy teraz, a więc katalogi online, bazy danych i wyszukiwarki zapewniają tylko wstępną selekcję dokumentów i są bezradne wobec ich zalewu. Dla przykładu: w samych Stanach Zjednoczonych opublikowano blisko tysiąc książek zajmujących się przyszłością Internetu. Czy ktoś jest w stanie wszystkie je przeczytać i poddać analizie? Tradycyjnych, opartych na lekturze metod studiowania zastosować się tutaj nie da. Następna rewolucja informacyjna będzie więc związana z rozwojem komputerowych narzędzi do merytorycznej oceny tekstów Kiedy do tej rewolucji dojdzie i czy Internet ją zapowiada? Jak na razie, Internet rozwiązał problem bezpośredniego dostępu do publikowanych w systemie WWW dokumentów, czyli przełamał barierę, której systemy oparte na druku pokonać nie były w stanie. Internet ułatwia również dostęp do informacji faktograficznej, a to za sprawą swoich systemów indeksowania stron. Daleka jednak stąd droga do obsługi algorytmów, które będą musiały realizować przyszłe systemy merytorycznej oceny informacji. Przestrzeń medialna, telekomunikacja i wymiana informacji - z tych trzech żywiołów, w których Internet uczestniczy, największe rezerwy ma wymiana informacji. Rosnące koszty utrzymania serwisów informacyjnych mogą być powstrzymane przez inny model ich organizacji - wzorem choćby Napstera (www.napster.com) mogą się stać serwisami partycypującymi, a więc korzystającymi z przestrzeni dyskowej i procesorów swoich klientów. Opracowany przez Napstera model współdzielenia zasobów jest uniwersalny, ponieważ połączenia modemowe, które wciąż stanowią podstawę przyłączenia do Internetu większości komputerów, z czasem zostaną zastąpione przez łącza bezpośrednie. Platforma niezbędna do obsługi takich serwisów będzie powszechnie dostępna. Nadmiar informacji powoduje demokratyzację serwisów informacyjnych, ponieważ pobudza rozwój systemów samoorganizujących. Wydaje się więc, że Internet, pomimo wszelkie paradoksy i niepewne źródła finansowania, zachowa w przyszłości swój charakter, i pozostanie uniwersalną, otwartą dla wszystkich, przestrzenią informacji5. |
![]() |
Przypisy:
![]() |
![]() |
|