EBIB 
Nr 4/2003 (44), Organizacje bibliotekarskie. Artykuł
 Poprzedni artykuł Następny artykuł  

 
 
Rozmiar: 77 bajtów Rozmiar: 77 bajtów Rozmiar: 77 bajtów Rozmiar: 77 bajtów

Aleksander Radwański
Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Instytut Bibliotekoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego

Czy śpiącego można zbudzić grzecznie?

Rozmiar: 77 bajtów Rozmiar: 77 bajtów
Rozmiar: 45 bajtów

W jednym ze swoich utworów Edward Stachura postawił problem tyleż banalny, co nierozwiązywalny - czy śpiącego można zbudzić grzecznie. Budzenie bowiem, musi z natury rzeczy być dla śpiącego przykre, nawet jeśli użyjemy strusich piór, czekoladek czy innych przyjemnościowych stymulatorów. Istnieje bowiem taki moment, kiedy coś nam spać przeszkadza, a jeszcze nie jesteśmy dostatecznie "na jawie", by docenić jej atrakcje.

Podobnie jak Stachura szukam jednak sposobu, by obudzić grzecznie moją zawodową organizację, czyli SBP, a mówiąc już bez przenośni, szukam sposobu na wyrażenie swoich niepokojów tak, by nie urazić ludzi, których cenię, szanuję i tak po prostu, po ludzku, lubię.

Niepokój mój wiąże się z ogromnym bezwładem, jaki wykazuje tak duża i szacowna organizacja i jest on prawdopodobnie typowy dla dużych organizacji w ogóle. Gdyby kontynuować literackie paralele, jak w oceanie Solaris można było obserwować widmowe symetriady, tak w naszej organizacji pojawiają się "meteory", a nawet zarysy struktur, czasem niezmiernie misternych, które jednak zapadają się prędzej czy później w leniwych, bezkształtnych falach.

Diagnoza stanu faktycznego wymagałaby rzetelnego opisywania różnych mechanizmów, tym staranniejszego by nie skrzywdzić ludzi podległych silniejszym od nich uwarunkowaniom. To jednak zadanie równie beznadziejne, jak zgłębianie natury czasu w stylu Marcela Prousta. Tak zwane myślenie pozytywne również nie przemawia do mnie w tym wypadku, bo nawoływanie, by organizacja była atrakcyjniejsza i bardziej dynamiczna jest równie skuteczne, co pokrzykiwanie nad schabowym by znów był wesołą, beztroską świnką.

Po tych wstępnych przymiarkach, stękaniach i "szuraniach nóżką" czas byłoby wyłożyć rzecz krótko i po męsku. Powiem zatem tak: SBP po prostu brak pieniędzy. Myślę, że skażeni jesteśmy manią społecznikostwa, które "non-profit" każe tłumaczyć jako "za frajer", a nie "po kosztach". Bo różne działania generują koszty i nie ma co udawać, że istnieją jakieś cudowne formy aktywności, którymi można wykreować z niczego konkretną wartość. Inaczej mówiąc, jakbyśmy się pięknie nie ubrali i jakbyśmy nie byli uprzejmi dla kelnera, to rachunek w restauracji i tak trzeba zapłacić. Zapomnijmy zatem o zniżkach dla członków na cokolwiek, bo niby kto miałby pokryć tę różnicę? Jacyś nie-członkowie, co z wypiekami na twarzy wyrywać sobie będą książeczkę o wypożyczeniach międzybibliotecznych czy zasadach katalogowania w formacie MARC 21?

Wniosek nr 1. Trzeba mieć coś do zaoferowania i to nie tylko bibliotekarzom.

Posiadanie pieniędzy to jedna sprawa, a umiejętność ich wydawania to druga. Był taki rok kiedy z prawdziwym podziwem słuchałem o liczbie zorganizowanych przez SBP konferencji. Tak się akurat składa, że środki na konferencje chętnie są asygnowane z różnych, zazwyczaj mocno zawiązanych, sakiewek - bo to ładnie wygląda w sprawozdawczości, a nie rodzi żadnych konsekwencji. Konferujemy więc dość intensywnie, ale w coraz większej ilości wypadków "międli się" w mniej lub bardziej malowniczych sceneriach to samo towarzystwo w poczuciu coraz większej beznadziejności. Ważni goście jak zwykle nie dojeżdżają, przysyłając trzeciorzędnych sekretarzy - częściej list z życzeniami owocnych obrad. Miejscowi notable, zwykle jowialnie i łamaną polszczyzną wygłaszają kilka komunałów o zaletach regionu, po czym gonieni przez dzwoniące na różne tony "komórki" opuszczają śpiesznie salę obrad.

Wniosek nr 2. Czy nie inwestujemy aby pieniędzy w pozory życia?

A ważne problemy wymagają inwestycji. Przykład mi znany, choć pewnie nie jedyny. Wciąż nie mamy strategii automatyzacji bibliotek publicznych, bo pewne ministerstwo żałuje "drobnych" na zamówienie takiego opracowania. Czy taka organizacja jak nasza, nie powinna mieć jakiś środków na takie przedsięwzięcia? Nie wspomnę o sukcesywnym prowadzeniu prac analitycznych, których nie mogą zastąpić "biblioteki w liczbach" czy ad hoc przeprowadzane ankiety. A sprawa akredytacji szkół bibliotekarskich? Na razie odbywa się to poza SBP. Czy tylko dlatego, że nas nie lubią? Czy myślimy o jakimś marketingu? Dzięki kilku upartym osobom, przeciera się powoli świadomość, że musimy tworzyć probiblioteczne lobby. Gdzież nam do prawdziwego oddziaływania, obecności w mediach i na billboardach... Jak już pokażą w TV bibliotekę, to zwykle zakurzoną, z cieknącym dachem, zaś stereotyp bibliotekarki to umierająca na posterunku, oślepła od złego oświetlenia, bezpłciowa postać w roboczym fartuchu...

 
Rozmiar: 45 bajtów
Rozmiar: 45 bajtów

Wniosek nr 3. Nie inwestujemy w sprawy ważne (bo nie ma z czego).

Pieniądze są jednak potrzebne nie tylko do skoordynowanych działań centrum (pomijam już, czy będzie to Zarząd Główny, komisje czy najęte grupy ekspertów), ale również do działań w strukturach "terenowych", żeby użyć tego nieładnego, ale precyzyjnego określenia. Struktury SBP są finansowo niezależne, więc zwykle nie gromadzą żadnych środków wystarczających na coś więcej niż herbatka i ciasteczka na "święto bibliotekarza". Aktywność ludzi tam właśnie to skarb największy, bo najmądrzejszy zarząd jest tylko grupą towarzyską, jeśli nie stoi za nim "murem" rzesza ludzi sprawnych i chętnych do włączenia się we wspólne przedsięwzięcia. Niestety, zapał i aktywność kończy się zwykle, gdy okazuje się, że nikt nam nie zwróci za bilet, rachunek hotelowy, nie mówiąc o opłacie za koszty szkolenia czy konferencji gdzieś naprawdę bardzo daleko.

Wniosek nr 4. Nie mamy funduszy dla wspierania aktywności.

Takich "kwiatków" i płynących stąd wniosków każdy z nas wymieniłby jeszcze co najmniej kilka. Poszukując wspólnego mianownika potykamy się jednak bez przerwy o sprawy finansowe, które hamują aktywność, blokują działania i powodują, że sprawy proste i oczywiste stają się trudne i zawikłane. Jak w tym powiedzeniu o "oduczaniu konia jeść", debatujemy nad tym jak efektywniej wykorzystać zmniejszającą się porcję owsa lub czy wprawienie konia w dobry humor przedłuży mu agonię (bo przecież nie życie). W którymś momencie trzeba jednak przestać się oszukiwać i powiedzieć wprost: konia trzeba nakarmić.

Moi bliżsi i dalsi znajomi pewnie będą zdumieni, że tak stawiam sprawę, zarządzając zespołem, który oparty jest na całkowitym wolontariacie. Ale właśnie dlatego, wiem, że nie jest to pomysł na dużą organizację. I chociaż pracujemy dla EBIB-u prawie za darmo (dotacje jakie czasem konsumujemy, nie są żadnym ekwiwalentem włożonej pracy - można mówić najwyżej o rodzaju premii od nieistniejących dochodów), to nie jest tak, że prowadzenie EBIB-u nic nie kosztuje. Te koszty rozpraszają się w naszych instytucjach macierzystych, które pośrednio lub bezpośrednio dofinansowują nas i infrastrukturę, której używamy. W przypadku SBP nie ma "zewnętrznych" instytucji, w których można by "rozpuścić" koszty działania całej struktury.

Wszyscy (od prezesa do szeregowego członka) jesteśmy przekonani, że struktury powinny być aktywne. I chyba też wszyscy konstatujemy, że aktywne nie są. Nie mówię tu o ludziach. Ludzie są aktywni, nawet czasem zbyt mocno, za co "płacą" osobistymi problemami lub wręcz zdrowiem. Nie o ludzi tu jednak chodzi, ale o ich wzajemną synergię w działaniu, która zamiast wzmacniać zwykle tłumi. Myślę, że prócz czystej zawiści, złośliwości i ograniczeń mentalnych, którymi dotknięta jest każda większa społeczność, dużą rolę odgrywają w całej sprawie pieniądze.

Choć promuję pozytywne myślenie i wiarę we własne możliwości, to powtarzające się ostatnio nawoływania do większej aktywności robią na mnie wrażenie coraz bardziej magicznych zaklęć, które mają nam nie przerywać snu. A trzeba się obudzić i zobaczyć, że jawa to w dużej części realia finansowe.

Wszystko, co tu napisałem to banały, jeśli jedynym wnioskiem będą roszczenia do resortów, rządu, Unii Europejskiej, sprawiedliwości dziejowej, Pana Boga czy kosmitów. Oczywiście, wszędzie tam trzeba zabiegać o środki, dotacje, wsparcie i "błogosławieństwo". Ale pomysł, że w taki sposób potrzeby stowarzyszenia zostaną zaspokojone jest mrzonką. Biadaniem, że mamy mało, zasłużymy co najwyżej na zapomogę. Musimy stać się partnerem, który potrafi zrobić biznesplan i udowodnić ministrowi finansów, że w przyszłym roku (w najbliższych latach) potrzebujemy nie 1,5% dodatkowo, ale sumy rzędu 5 czy 50 milionów na wybudowanie terytorialnie rozległej sieci, udział w projekcie 15 programu ramowego itp.

Obudźcie się zatem Koleżanki i Koledzy! Musimy gromadzić kasę i ze swoich chudych budżetów wyłuskać środki na stworzenie funduszy, które byłyby w dyspozycji stowarzyszenia. Nie tego, które znacie, ale tego, które powstanie. Jakaś złotówkowa składka to strata czasu. Każdy z nas musi być gotowy do zainwestowania co najmniej paruset złotych rocznie. Przynajmniej na początek. Musimy poszukiwać możliwości działań gospodarczych pracujących na rzecz stowarzyszenia i bibliotek. Zasada działania takiego stowarzyszenia musi być klarowna: płacę i oczekuję wsparcia albo stowarzyszenie załatwia konkretne sprawy, ale to musi kosztować.

Członkowie stowarzyszenia muszą czuć opiekę, bez względu na to, kim są i gdzie się znajdują. Zawsze podziwiałem filozofię Holendrów, którzy walczą o swoich obywateli, bez względu na to ilu ich jest i gdzie się znajdują. Jeśli choć jeden ma problemy, to państwo i cały aparat w jego dyspozycji staje za nim, bo jest Holendrem. Do tego, prócz poczucia więzi i wspólnoty interesów potrzebna jest też sprawność organizacyjna. O tej sprawności, lakonicznie i obrazowo wypowiedziała się kiedyś jedna ze znanych mi bibliotekarek: Co do Stowarzyszenia, to musi zadbać o dobrą komunikację i sprawne działanie w obrębie związku - a dobra komunikacja i sprawne działanie to takie, że kiedy ktoś puści bąka w Pcimiu, to członek zarządu odpowiedzialny za dobre samopoczucie ma natychmiast raport o tym na swoim biurku, a na zebraniu zarządu informuje, że w całej Polsce bąków było x i rozesłano x torebek rumianku z instrukcją obsługi, a nie czeka na decyzję zarządu (który składa się z 20 osób i zbiera raz na miesiąc), co zrobić z bąkiem w Pcimiu.

Będę członkiem Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich niezależnie od tego, jaką drogę rozwoju wybierze, jeśli tylko znajdę w nim pole dla własnej aktywności. Jednak wewnętrzna uczciwość obliguje mnie do tych fundamentalnych konstatacji: nikt nie oduczył konia jeść, a śpiącego nie można zbudzić grzecznie.

Rozmiar: 45 bajtów
Rozmiar: 45 bajtów   Początek strony Rozmiar: 45 bajtów
Rozmiar: 77 bajtów Rozmiar: 77 bajtów Rozmiar: 77 bajtów Rozmiar: 77 bajtów



Czy śpiącego można zbudzić grzecznie?/Aleksander Radwański // W: EBIB Elektroniczny Biuletyn Informacyjny Bibliotekarzy [Dokument elektroniczny] / red. naczelny Bożena Bednarek-Michalska. - Nr 4/2003 (44) kwiecień. - Czasopismo elektroniczne. - [Warszawa] : Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich KWE, 2003. - Tryb dostępu: http://www.ebib.pl/2003/44/wnioski.php. - Tyt. z pierwszego ekranu. - ISSN 1507-7187

Rozmiar: 77 bajtów Rozmiar: 77 bajtów