Pornografia, prostytucja, terroryzm, sekty, narkotyki i rasizm w Internecie to żelazne tematy, które chętnie podejmują dziennikarze, kiedy trzeba czymś poruszyć publiczność, a kończą się pomysły... Większość ukazujących się na te tematy artykułów eksploatuje sensacyjną warstwę zjawisk, szerząc czarno-białe stereotypy uwieńczone nieodmiennie moralno-większościowymi wnioskami, że administratorów serwisów erotycznych należałoby sadzać do więzienia, pedofilów kastrować, zaś satanistów najlepiej od razu zabić. Ten poziom refleksji nie sprzyja ani rzetelnemu rozpoznaniu zjawiska, ani kształtowaniu racjonalnej polityki dostępu do treści znajdujących się w Internecie, tak ważnej dla bibliotekarzy oferujących publiczne punkty dostępu do sieci w swoich placówkach.
Pięć lat temu, w drugim numerze EBIB, zakończyłem swój artykuł następującą konkluzją:
Tak postrzegany Internet staje się potężnym źródłem informacji i nie zmieni tego żadne opowiadanie o zalewaniu pornografią. Należałoby tylko doradzić owym "ofiarom" podstępnych sieci komputerowych, żeby nie pisali w wyszukiwarkach słowa "sex", a wtedy żadna pornografia nie będzie ich prześladować[1].
Życie zweryfikowało dość radykalnie to stwierdzenie, bowiem zalew sieci materiałami o charakterze pornograficznym nastąpił (choć dopiero kilka lat później) i jest wiele "niewinnych" słów, które wpisane w wyszukiwarkę skierują nas do bogatych kolekcji wizerunków "bezpruderyjnych" pań i panów. Wciąż jednak można tego uniknąć, posługując się bardziej rozbudowanymi kryteriami wyszukiwawczymi, które pozwalają wpisywać zaprzeczenia. Przykładowo, fraza "free pictures" skieruje nas prawie na pewno do pornografii, ale "free pictures - porn" już do darmowej grafiki, o którą nam chodziło.
Na początek powiedzmy sobie parę słów o stanie faktycznym, który umyka co bardziej zacietrzewionym moralistom. Po pierwsze, oglądanie pornografii nie jest przestępstwem. Nie jest też przestępstwem rejestrowanie na filmie lub fotografiach zachowań seksualnych ludzi dorosłych, za ich wiedzą i zgodą. Nie jest też przestępstwem oferowanie tych materiałów poprzez Internet. Zatem zainteresowanie kogokolwiek tym, czy dana osoba dorosła ogląda pornografię, czy nie, jest równie niestosowne, jak pytanie, czy stosuje czopki na zaparcia i czy aktualnie sobie taki czopek zaaplikowała. Jest to bardzo osobista sprawa, która nie powinna nikogo interesować.
Gorliwe zaprzeczanie, że nie korzystamy z pornografii, czy wręcz oburzenie, że ktoś nas może o to posądzać, stoi w jawnej sprzeczności ze statystykami oglądalności serwisów pornograficznych i jest tylko przejawem niebywałej hipokryzji, jaka cechuje nasze społeczeństwo w sferze szeroko pojętej erotyki. Pytaniem zasadniczym zatem nie jest to, jak zwalczać pornografię, tylko czy oglądanie pornografii powinno się odbywać w bibliotece, na publicznie dostępnych terminalach. Okazuje się, że odpowiedź na to pytanie wcale nie jest oczywista i wywołuje ona wciąż kontrowersje pomiędzy zwolennikami nieskrępowanego dostępu do informacji a bibliotekarzami o "wychowawczych" zapędach, którzy przypisują sobie prawo do decydowania, komu i co można oglądać. Zaznaczam, że cały czas mówię o ludziach dorosłych.
Zupełnie inaczej rzecz się ma z dziećmi. Panuje ogólna zgoda co do tego, że oglądanie jakiejkolwiek pornografii przez dzieci jest dla nich niekorzystne. Nie ma zatem żadnej wątpliwości, że biblioteki powinny ograniczać dostęp do pornografii i treści erotycznych na swoich terminalach, kiedy siedzą przy nich dzieci. Stąd wyrażany czasem postulat separacji stanowisk "dziecięcych" (filtrowanych i monitorowanych) od stanowisk dla dorosłych (bez filtrów i ograniczeń).
Jeśli mniej więcej wiemy, co komu udostępnić, to warto by teraz zastanowić się nad tym, ile materiałów pornograficznych rzeczywiście znajduje się w sieci i czy są one łatwo czy trudno dostępne. Skoncentrujemy się przede wszystkim na zasobach darmowych i jawnych, ponieważ do takich serwisów będą sięgali czytelnicy w bibliotekach.
Budowa stron pornograficznych powiela zwykle jeden z kilku schematów. Pierwsza strona zawiera zwykle dużą ilość niewielkich fotografii (thumbnails), nazw kategorii (czego tam nie ma! - można znaleźć nawet "library sex") lub zachęcających napisów (typu: "gorąca brunetka na sofie"). Zarówno obrazki, jak wszystkie napisy prowadzą albo do docelowej kolekcji (10-20 zdjęć, 3-10 videoclipów), albo do spisu podrzędnego, albo do innego serwisu, przy czym linki są dynamiczne - wybieranie kilkukrotnie tego samego obrazka powoduje odsyłanie w różne miejsca.
Z początku ilość materiału wydaje się przytłaczająca, bowiem wędrując od spisu do spisu, można mieć wrażenie, że zasoby są trudne do ogarnięcia. Szybko jednak okazuje się, że ilość kolekcji, do jakich docieramy ze spisów, jest ograniczona i zaczynają się powtarzać te same fotografie w różnych kategoriach i różnie anonsowane. Dodatkowo, podczas przeglądania stron, na komputerze instalują się tzw. tackery, czyli zapisy o tym,- gdzie już byliśmy. Powodują one np., że coraz rzadziej docieramy do finalnych kolekcji, a coraz częściej jesteśmy przełączani od serwisu do serwisu. Ma to zapewne na celu rozpropagowanie jak największej liczby serwisów oraz wydłużenie czasu przebywania w sieci.
Co jakiś czas proponowane jest oprogramowanie, które ma nas połączyć z bogatymi i bardziej stabilnymi zbiorami pornografii, wśród których najpopularniejsze są tzw. dialery. Dialery są szczególnie niebezpieczne przy korzystaniu z łącza modemowego, ponieważ przełączają nas z względnie tanich numerów dostępowych na kosztowne numery komercyjne, co może się skończyć bardzo wysokim rachunkiem. Ponieważ proceder ten dotknął boleśnie wielu użytkowników (rachunki na tysiące za miesiąc - rekordowy był chyba abonent, który "wydzwonił" 37 tys. nowych złotych), dostępne są w sieci za darmo tzw. anty-dialery, czyli oprogramowanie blokujące niezauważalne przełączanie. Problem nie istnieje w przypadku łącz stałych. Część bibliotek pracuje jednak na łączach modemowych i zabezpieczenie się przed dialerami musi zostać wykonane bardzo starannie i być później stale kontrolowane (użytkownicy mogą deinstalować blokady "za namową" serwisów, które obiecują szybki i wygodny dostęp do tysięcy zdjęć i clipów).
Od czasu do czasu oferowane są też bezpłatne dostępy testowe do serwisów płatnych, wymagają one jednak albo zainstalowania oprogramowania o niewiadomym działaniu, albo podania szeregu danych identyfikacyjnych. Serwisy płatne są dość dobrze zabezpieczone przed dostępem dla dzieci, bowiem wymagają podania albo numeru karty kredytowej, albo uregulowania rachunku, co zwykle eliminuje nieletnich amatorów pornografii. Generalnie trzeba jednak stwierdzić, że dotarcie do zdjęcia pełnej rozdzielczości, będącej "ostrą" pornografią, jest łatwe i stosunkowo szybkie.
Dla porządku należy też wspomnieć o pornograficznym podziemiu, tj. o serwisach dostępnych w sposób niejawny, zabezpieczonych hasłami i kodami, których adresy są propagowane w wąskich grupach zainteresowań. W ten sposób kolportowana jest pornografia "najcięższa" w tym materiały sprzeczne z prawem, jak pornografia dziecięca czy dokumentalne zapisy gwałtów. Dotarcie do tych materiałów, ze względu na ich kryminalny charakter nie jest łatwe i wymaga dużo większego zaangażowania niż zwykłe zainteresowanie pornografią. W serwisach darmowych spotkać można natomiast dużą ilość podróbek "owoców zakazanych", gdzie nieletnie "lolitki" okazują się przy dokładniejszym oglądnięciu tylko bardzo szczupłymi dwudziestolatkami o dziecinnej urodzie, zaś tzw. "brutal sex" jest wyraźnie aranżowany. Administratorzy tych serwisów nie będą przecież ryzykować konfliktu z prawem!
Powyższy szkic miał na celu zasygnalizowanie rozwoju serwisów pornograficznych, które z pojedynczych ekstrawagancji na początku lat dziewięćdziesiątych, przekształciły się z początkiem XXI wieku w potężny przemysł przynoszący prawdopodobnie ogromne dochody. Kreując politykę dostępu do zasobów sieci w bibliotece, nie można ignorować tego zjawiska, ale też nie wolno ulegać paraliżowi czy histerii.
Filtrowanie dostępu do zasobów sieciowych jest najbardziej powszechną i najmniej kłopotliwą metodą blokowania dostępu do pornografii. Większość popularnych przeglądarek posiada proste mechanizmy filtrowania, zaś zakup dodatkowego oprogramowania pozwala na bardziej szczegółowe i konsekwentne odfiltrowywanie niepożądanych treści.
Filtrowanie oparte o analizę słownictwa ma jednak kilka słabości. Po pierwsze, takie filtry "wycinają" zbyt wiele stron nie pornograficznych. Uczulenie na słowo "sex, erotic" itp. może spowodować, że zablokowany zostanie dostęp do miejsc z dowcipami (często rubasznymi), do badań naukowych zahaczających o jakąkolwiek etologię życia płciowego - tak ludzi, jak i zwierząt - nieoczekiwanie może nam to przyblokować np. dostęp do materiałów o uprawie kwiatów, gdzie omówiono różne metody zapylania!
Filtrowanie słowami kluczowymi jest też "dziurawe". Przepuszczane są wszelkie serwisy, gdzie prezentowane są same obrazki (napisy też mogą mieć formę grafiki, co zwykle wykorzystywane jest do celów estetycznych, ale może służyć również kamuflowaniu treści przed automatyczną analizą). Z kolei "wycięcie" serwisów obrazkowych może spowodować przyblokowanie stron Disneya, Barbie czy Cartoon Network!
Efektywniejszą metoda filtrowania jest oparcie się na listach adresów zakazanych, sporządzanych przez specjalistów, którzy kwalifikują daną stronę do odpowiedniej kategorii, dzięki czemu możemy łatwo zadecydować, co dokładnie blokujemy. Istnieje kilka takich list związanych z komercyjnym oprogramowaniem filtrującym, ale trzeba zdawać sobie sprawę, że korzystanie z takiej listy związane jest ze znacznym spowolnieniem działania przeglądarki, bowiem przed wyświetleniem jakiejkolwiek strony, sprawdzana jest jej legalność. Większość tego typu list prowadzona jest przez firmy amerykańskie, zatem sprawdzanie wymaga połączenia się z serwisem za oceanem, co w przypadku łącza modemowego w bibliotece gminnej może być mocno kłopotliwe i zupełnie zablokować przeglądarkę.
Listy te nie są też nigdy kompletne (codziennie aktywuje się kilkadziesiąt milionów nowych adresów), ale to mniejszy kłopot, bowiem prawdopodobieństwo, że użytkownik dotrze do jakiejś drastycznej strony, zanim zostanie ona sklasyfikowana przez wyspecjalizowany serwis, jest nikła.
Inną metodą kontroli dostępu jest stałe monitorowanie sposobu wykorzystania publicznie dostępnych stanowisk internetowych. Monitorowanie może odbywać się na różne sposoby - od wyrafinowanych technicznie podglądów do zwykłego zaglądania przez ramię przez osobę przechadzającą się za plecami czytelników. Osobiście uważam monitorowanie za metodę skuteczniejszą niż filtry. Dodałbym do tego "efekt wstydu", tj. umieszczanie internetowych stanowisk tak, by uniemożliwiały intymny kontakt z pornografią, a więc zastosowanie poniższych zasad:
- monitory powinny być duże i skierowane frontem najlepiej na całą czytelnię, by zawartość ekranu była widoczna dla każdego wchodzącego do biblioteki lub siedzącego w czytelni (żadnych ustronnych boksów i zakątków!). Aby chronić prywatność, odległość powinna być na tyle duża, by uniemożliwić czytanie, ale na tyle mała, by zauważyć, co jest na zdjęciach;
- stanowisko powinno wymagać podania numeru karty czytelnika (w trakcie logowania) lub innego identyfikatora, by wyeliminować poczucie anonimowości - może to jednak stać w sprzeczności z ideą nieskrępowanego dostępu;
- jeśli zauważymy, że czytelnik przegląda strony jawnie pornograficzne, można głośno zwrócić mu uwagę (najlepiej w obecności innych czytelników); w skrajnych przypadkach można krzyknąć np.: "Panie Radwański, co Pan tam znowu ogląda? Nie wstyd Panu?", jeśli czytelnik jest niepoprawny.
Idealnym rozwiązaniem jest możliwość wyświetlenia podglądu pulpitów stanowisk internetowych na komputerze bibliotekarza, z możliwością zdalnego odcięcia sieci TCP/IP, wyłączenia przeglądarki lub resetu systemu w przypadku, gdy czytelnicy uporczywie sięgają do pornografii i nie reagują na upomnienia. Wbrew pozorom nie wymaga to bardzo zaawansowanych technologii - choć oczywiście wykracza to mocno poza standardową instalację. Monitorowanie to dodatkowa czynność, którą musi wykonywać dyżurny bibliotekarz, jednak kontrola nie musi być ciągła - wystarczy "rzut oka" od czasu do czasu, by ograniczyć korzystanie z pornografii.
Dobrym rozwiązaniem byłoby też tworzenie polskiej listy adresów zakazanych, powiązanej z rodzimym programem filtrującym, który przechowywałby jej lokalną kopię i codziennie ją aktualizował. Zniknąłby wtedy problem opóźnień i blokowania pracy przeglądarki. Wydaje się, że tego typu rozwiązanie mogłoby powstać na zlecenie administracji centralnej dla publicznie dostępnych terminali w bibliotekach, urzędach i centrach komunikacji.
Jeszcze raz należy podkreślić, że filtrowanie i monitorowanie stanowisk powinno odbywać się przede wszystkim na komputerach dostępnych dla nieletnich. Stanowiska te powinny być też wyraźnie oznaczone jako monitorowane i/lub filtrowane. Co najmniej jedno stanowisko powinno być przeznaczone dla dorosłych i posiadać niczym nieograniczony dostęp do sieci. Czytelnicy mają prawo interesować się wszystkim, zaś zainteresowanie pornografią nie zawsze służy szukaniu ekscytacji. Mają też prawo do prywatności. Jeśli nie można wydzielić takiego "pełnego" stanowiska, to stanowiska filtrowane i monitorowane powinny mieć możliwość dezaktywacji zabezpieczeń przez bibliotekarza.
Jak stwierdził niedawno na antenie Programu III Zbigniew Lew Starowicz, każdy wynalazek techniczny znajdował zastosowanie w erotyce i to bardzo szybko. Nie ma powodu, by z Internetem było inaczej. Tym bardziej, że nasycenie współczesnej kultury masowej sygnałami o charakterze erotycznym wymusza jakieś kompensacyjne substytuty, bez których popadlibyśmy w pierwotny promiskuityzm.
Celowo pominąłem tutaj tematy, takie jak: listy dyskusyjne, "irce", fora, "chaty" czy komunikatory, ponieważ nie są one jednoznacznie nacechowane erotycznie. Na publicznie dostępnych terminalach, używanie aplikacji komunikacyjnych powinno być raczej ograniczane lub wręcz zabronione, ze względu na długotrwałe blokowanie stanowisk i łatwość przenoszenia wirusów komputerowych.
Reasumując:
Internet stał się przez ostatnie kilka lat bardziej "świński", ale też pojawiło się w nim mnóstwo wartościowych zasobów. Nie wyobrażam sobie w tej chwili pracy bez Internetu, bez tej łatwości, z jaką mogę sprawdzić zapomniane nazwisko, tytuł, nazwę instytucji i tysiące drobnych informacji, które ułatwiają życie i pozwalają unikać błędów. I choć ilość pornografii w sieci bardzo wzrosła, wciąż można jej łatwo unikać i wciąż trzeba chcieć, żeby nas "zaatakowała".
Przypisy
[1] RADWAŃSKI, Aleksander. Internet - źródło informacji czy narzędzie rozpowszechniania pornografii? In Biuletyn EBIB [on-line]. 1999, nr 2 (maj) [dostęp 7 kwietnia 2004]. Pierwotny adres: http://www.oss.wroc.pl/biuletyn/ebib02/infoporn.html. Dostępny w World Wide Web: http://ebib.oss.wroc.pl/arc/e002-05.html. |
|















|
|