EBIB 
Nr 8/2004 (59), Biblioteki a zagrożenia. Ochrona zasobów. Opinia
  Poprzedni artykuł Następny artykuł   

 


Aleksander Radwański
Zakład Narodowy im. Ossolińskich

Zupa z etyki
Uwagi do projektu “Kodeksu etyki bibliotekarza i pracownika informacji”


Kiedy chcemy ugotować zupę, lepsze od etyki są świeże warzywa. Bez tego, jakkolwiek byśmy się nad garnkiem nie wyginali, ugotujemy coś niedobrego. Takie same wrażenia mam po lekturze projektu Kodeksu etyki bibliotekarza i pracownika informacji. Tekst ten porusza niewątpliwie sprawy ważne, ale z etyką mające związek luźny. Niewątpliwie jest to zbiór tego, co w bibliotekarstwie pożądane. Jednak regulacje całej tej materii znajdujemy w obowiązujących aktach prawnych, statutach i regulaminach oraz zaleceniach i standardach. Są też postulaty związane z kulturą osobistą, ale to, moim zdaniem, też raczej domena public relations i zwykłej estetyki niż wyborów o charakterze moralnym. W komentarzach do projektu Henryk Hollender stwierdza wprost, że do współpracy nie zaproszono zawodowego filozofa, a szkoda. Może udałoby się stworzyć dokument mniej eklektyczny. Autorzy są też świadomi, że kodeks ten nie ma żadnych skutków prawnych czy administracyjnych, co w zasadzie jest głównym powodem tworzenia jakichkolwiek kodeksów etyki zawodowej. Od samego początku zatem kodeks nie działa w celu, w jakim tworzy się takie kodeksy. W jakim zatem celu został stworzony?

We wprowadzeniu czytamy:
Kodeks etyki bibliotekarza i pracownika informacji określa podstawowe zasady, które uznajemy za wiążące dla wszystkich przedstawicieli zawodu oraz które identyfikują misję społeczną i odpowiedzialność etyczną we wszystkich środowiskach jego wykonywania. To zdanie zawiera dwa twierdzenia, moim zdaniem, nieprawdziwe. Po pierwsze, kodeks nikogo nie wiąże, bo jakie powiązanie może występować pomiędzy czysto deklaratywnym dokumentem a rzeczywistością zawodową, regulowaną odpowiednimi przepisami? Po drugie, kodeks wcale nie identyfikuje odpowiedzialności etycznej, co postaram się wykazać poniżej.

Prawo

Jednym z pozorów, że Kodeks etyki jest dokumentem, który cokolwiek normuje jest odwoływanie się do zasad prawnych, a konkretnie napomnienia do przestrzegania obowiązującego prawa.
Nawołuje się zatem do przestrzegania prawa autorskiego i własności intelektualnej, ustawy o bibliotekach i kodeksu pracy (przykłady: cz. 1, I p. 7 i 8, cz. 2, III p. 2, 5 i 6, IV p. 4, V p. 1, VI p. 1). Jeśli ktoś nie zna tych przepisów, być może warto to przypominać, ale co to ma wspólnego z etyką?

Zacznijmy od samego początku. Grecy dzielili filozofię na fizykę, logikę i etykę, czyli naukę o wartościach. W węższym znaczeniu etyka traktuje o wartościach moralnych. W obręb etyki włączono później m.in. filozofię prawa, ale nie o tym przecież jest mowa. W rozumieniu najogólniejszym etyka dotyczy wyborów o wolicjonalnym charakterze w określonym środowisku aksjologicznym. Otóż w państwie prawa (a taki mamy teraz ustrój) prawo jest na szczycie aksjologicznej piramidy, zatem "poniżej" stosowania prawa, etyki po prostu nie ma. Mówiąc inaczej, działanie nielegalne jest ex definitione nieetyczne, choćby prawo było głupie i niesprawiedliwe. Zatem stosowanie prawa, w państwie prawa nie jest domeną wyborów moralnych. Moralne lub nie, może być tylko to, co legalne. Na przykład obsadzanie "swojakami" dyrektorskich stołków jest nieetyczne, chociaż legalne. Zdarza się też, że odbywa się to z naruszeniem przepisów, wtedy można temu przeciwdziałać, dochodząc swoich praw przed odpowiednią instancją. Naruszanie przepisów jest nielegalne i nieetyczne, ale ten drugi epitet jest już zbędny. Można jeszcze dodawać: gorszące, nieprzyzwoite, niesmaczne itp., ale to nic nie wnosi do sprawy i nie daje nam do ręki żadnego dodatkowego oręża.

Umieszczenie postulatów związanych z przestrzeganiem prawa w kodeksie etyki zawodowej stwarza ponadto wrażenie, że stosowanie się lub nie do obowiązującego prawa może być przedmiotem wyboru i to jeszcze o charakterze moralnym!
To pomieszanie jest typowe dla naszej narodowej mentalności, w której legalizm był historycznie zdyskredytowany jako postawa niepatriotyczna. Można to zrozumieć, ale trudno się zgodzić na utrwalanie tej tradycji w dokumentach mających nam definiować przyszłość. Zatem rozterki moralne bibliotekarza powinny przede wszystkim być konfrontowane ze stanem prawnym. Jeśli prawo nakazuje określony tryb postępowania, odpowiedzialność etyczna nie istnieje. Jeśli prawo stoi w sprzeczności z odczuciami moralnymi bibliotekarza, to powinien on wpływać na taką zmianę prawa, by zlikwidować moralny dyskomfort. Próżno jednak szukać takiego zapisu w projekcie.

Jakość

Słowo "jakość" pojawia się w Kodeksie etyki wielokrotnie. Pojawiają się też terminy pokrewne: profesjonalizm, funkcjonalność, wysoki standard merytoryczny. Nie przytaczając dosłownie akapitów, ale streszczając ich sens, chodzi o to, że pracownik powinien zmierzać do podnoszenia jakości świadczonych usług oraz własnych umiejętności i kompetencji. Tego rodzaju postulaty są słuszne, ale najzupełniej fałszywie ulokowane w zakresie wyborów etycznych. Czy ktoś, kto zaniedbuje się w pracy i nie chce się kształcić, jest nieetyczny? Moim zdaniem, jest tylko głupi i pracuje na własne bezrobocie. Na tę głupotę są proste lekarstwa w postaci kodeksu pracy oraz obowiązujących regulaminów. Mieszanie do tego moralności to zupełne nieporozumienie!

Przedstawmy rzecz systematycznie. Błędem podstawowym jest przekonanie, że jakość można zapewnić na drodze kształtowania indywidualnych zachowań jednostek poprzez odwoływanie się do ich zmysłu moralnego. Jakość to pojęcie na poziomie strategicznym, który wymaga od instytucji prowadzenia odpowiedniej polityki i metod zarządzania jakością. Tak, tak... Jakością się zarządza, a nie postuluje czy chce! A słyszeli państwo o ISO 9000?

Zatem to instytucja określa politykę w zakresie jakości i tworzy do tego odpowiednie instrumentarium: regulaminy, procedury, szkolenia, pomiary i ewaluacje. Pracownik albo się do tego stosuje, albo zmienia pracę. Nie ma tu żadnego miejsca na wybory o charakterze moralnym!
W bibliotekach zarządzanie jakością nie ma tradycji. Często polityka w zakresie jakości jest nieokreślona i bardzo konsekwentnie torpedowana przez osoby, które mogłyby na tym stracić. Bo konsekwentne zarządzanie jakością natychmiast wydobyłoby na światło dzienne wszystkie "święte krowy", które umościły sobie wygodne "ekologiczne nisze". W gruncie rzeczy wybór moralny dotyczy tu tylko jednej osoby - dyrektora, który podejmuje decyzję strategiczną - zarządzamy jakością lub nie. Stosunek pracownika do tej sprawy jest regulowany jego podległością służbową i odpowiedzialności etycznej nie ma tu żadnej.

Odwróćmy sytuację i wyobraźmy sobie, że ktoś postanawia bardzo usilnie podnosić jakość swojej pracy i intensywnie uzupełnia swoje wykształcenie. Jeśli znajduje się w instytucji, która nie zarządza jakością, to natychmiast popada w konflikt ze wszystkimi. Z kolegami, bo "odstaje" i "zawyża poziom". Z przełożonymi "bo się mądrzy" i "opuszcza w pracy" (kształcenie wymaga zwykle wyjazdów, nocnego uczenia się i wykonywania prac zaliczeniowych). Z użytkownikami, bo nie chce załatwić nic po znajomości itp. Nie mówię już o stwarzaniu zagrożenia dla "zasiedziałych i zasłużonych".

Włączenie jakości w obręb wyborów moralnych może rodzić tylko frustrację. Bo jeśli dostrzegamy przejawy złej organizacji pracy i niskich kompetencji, to etyka obligowałaby nas do reakcji. Jakie mamy jednak moralne prawo do połajanek w stosunku do naszych kolegów? W instytucji, która nie daje nam do tego konkretnych narzędzi pozostaje mechanizm "donosu do dyrekcji" - mechanizm z innego względu etycznie wątpliwy. Zatem w każdym wypadku jesteśmy nieetyczni - powiem krótko: to ja za taką etykę dziękuję!
Umieszczenie jakości na gruncie etycznej odpowiedzialności jest wadliwe z samego założenia. Jakość, profesjonalizm, komunikatywność, kompetencje - to pojęcia z zakresu kultury organizacyjnej, której nie może zastępować moralna wrażliwość.

Zadęcia

Kodeks etyki nakłada na bibliotekarzy moralną odpowiedzialność za szereg rzeczy, które w moim odczuciu pozostają poza sferą ich możliwości. "Cierpienie za miliony" to kolejne, potencjalne źródło frustracji, które fundują nam autorzy projektu.
Już pierwsze słowa Wprowadzenia powalają:
W świecie, w którym podstawową siłą napędową rozwoju cywilizacyjnego jest masowa produkcja wiedzy, dostęp do informacji i kultury oraz umiejętność korzystania z nich mają kluczowe znaczenie dla jednostek i całych społeczeństw. Nakłada to na bibliotekarzy i pracowników informacji szczególną odpowiedzialność (wytłuszczenie A. R.).
Problem w tym, że jakby nie wszyscy podzielają ten pogląd. Na pewno nie podziela tego poglądu ani Ministerstwo Nauki i Informatyzacji, ani Ministerstwo Kultury, ani administracja państwowa. Zgadzam się, że bibliotekarze mogą odegrać w tych przemianach znaczącą rolę, jeśli zostaną do tego stworzone warunki. Tych warunków jednak nie tworzą bibliotekarze, a obarczanie się odpowiedzialnością (w dodatku szczególną) jest zbędnym patosem.

I dalej: Fundament wartości moralnych określających współczesną misję zawodu stanowią ochrona wolności intelektualnej, prawa do swobodnego wyrażania myśli, prawa do swobodnego dostępu do wiedzy, informacji i kultury oraz przestrzeganie zasady neutralności w sprawach ideologii, życia politycznego i religii.
I tu problem kolejny. Wszystkie te wartości są niewątpliwie słuszne, ale ich realizacja jest mocno uwarunkowana polityką państwa, poziomem cywilizacyjnym społeczeństwa i lokalnymi ograniczeniami - na to wszystko bibliotekarze mają wpływ wysoce ograniczony. Czy warto zatem umieszczać takie inwokacje?

Jeśli Kodeks ma być manifestem podstaw aksjologicznych wyznawanych przez środowisko - nie ma problemu. Czy jednak środowisko rzeczywiście je wyznaje i chce realizować jest rzeczą dyskusyjną. Przykładowo przestrzeganie zasady neutralności w sprawach ideologii, życia politycznego i religii wydaje się bezsporne. Niechętnie jednak odnoszę się do możliwych skutków takiego postulatu, bowiem w mojej etyce zawodowej nie mieści się szerzenie ciemnoty, uprzedzeń i demagogii, od której niektóre publikacje aż ociekają! Miałbym być wobec tego neutralny?

Nierealnych postulatów mamy więcej. cz. 1, I p. 2 i 3:
Bibliotekarze i pracownicy informacji mają za zadanie rozpoznawać, zaspokajać i rozwijać potrzeby informacyjne, edukacyjne, naukowe, kulturalne, estetyczne i rozrywkowe. Szczególną ich powinnością jest stwarzanie możliwości swobodnego i powszechnego dostępu do narodowych i światowych zasobów informacyjnych oraz ochrona i transmisja społeczna dziedzictwa kultury i nauki.
Ho, ho, ho... Ale czytajmy dalej: Bibliotekarze i pracownicy informacji przeciwstawiają się cenzurze i ograniczaniu dostępu do informacji, wiedzy i kultury. W sytuacji konfliktu sumienia odwołują się do rozwiązań szeroko przyjętych w środowisku zawodowym (wytłuszczenie A. R.).
I tu mamy rozwiązanie zagadki! Te wszystkie zadęcia i górnolotne cele, załatwia to jedno, małe zdanie. No bo jeśli "szeroko przyjętym rozwiązaniem w środowisku zawodowym" będzie tchórzliwa "tolerancja" dla światopoglądowego obskurantyzmu, to w świetle tego wszystkie poprzednie patosy są tylko ornamentem, który ma nam poprawić samopoczucie.

Są też momenty zabawne, np. cz. 2, IV p. 2:
Dokładają wysiłku, by stać się częścią koleżeńskiego zespołu, w którym nie tworzy się sztucznych hierarchii, autorytetów i rytuałów oraz przestrzega zasad dobrej organizacji pracy. Są świadomi, że ich praca jest służbą wymagającą sumienności, punktualności, porządku i taktu, a także trudnej umiejętności nie przynoszenia do pracy swoich życiowych problemów. Z pełnym zaangażowaniem wykorzystują wszystkie swoje kompetencje w tych tylko dziedzinach działalności bibliotecznej i informacyjnej, w których ich wiedza i umiejętności są wystarczające.
Właściwie trudno to skomentować. Ten punkt zawiera tak dużą liczbę pojęć nieostrych, dotyczących raczej swoistej obyczajowości niż hierarchii wartości, że liczba możliwych nieporozumień w jego stosowaniu jest trudna do wyobrażenia!

Podsumowanie

Myliłby się ten, co by sądził, że mój stosunek do projektu Kodeksu etyki jest negatywny. Autorów nurtują słuszne pytania, jednak forma Kodeksu jest nietrafną odpowiedzią. Polskie bibliotekarstwo potrzebuje kultury prawnej, kultury organizacyjnej, stabilnego finansowania i jasnych przepisów. Problemy natury etycznej uważam za marginalne, ponieważ źródłem zachowań nieprofesjonalnych nie jest system wartości, tylko najczęściej złe zarządzanie i towarzyszące mu marne finansowanie.

Wianuszek nazwisk, z których każde kojarzę z żywą, konkretną osobą chętniej widziałbym w innym kontekście niż nagłówek Kodeksu etyki. Chciałbym te nazwiska zobaczyć na projektach rządowych strategii, w składzie delegacji rządowej na Information Society World Summit, w nagłówkach publikacji, które objaśniałyby bibliotekarzom, jak wpisać się w prawnoorganizacyjną i finansową strukturę Unii Europejskiej.

Czy moi znakomici koledzy próbują dotrzeć do zespołów międzyresortowych zajmujących się wdrożeniem unijnych dyrektyw o ochronie własności intelektualnej?
Czy znajdę znajome nazwiska w planowanym Narodowym Instytucie Bibliotecznym?
To są warzywa.
Jeśli natomiast ktoś się nasyci szwedzką gimnastyką nad kociołkiem zwanym Kodeks etyki, to życzę smacznego! Ja wciąż jestem bardzo głodny!

 Początek strony



Zupa z etyki / Aleksander Radwański// W: Biuletyn EBIB [Dokument elektroniczny] / red. naczelny Bożena Bednarek-Michalska. - Nr 8/2004 (59) październik. - Czasopismo elektroniczne. - [Warszawa] : Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich KWE, 2004. - Tryb dostępu: http://www.ebib.pl/2004/59/radwanski.php. - Tyt. z pierwszego ekranu. - ISSN 1507-7187