EBIB 
Nr 8/2004 (59), Biblioteki a zagrożenia. Ochrona zasobów. Opinia
  Poprzedni artykuł Następny artykuł   

 


Katarzyna Wolff
Instytut Książki i Czytelnictwa
Biblioteka Narodowa

Co z bibliotekami i czytelnictwem?
Jeszcze jeden głos w dyskusji nad propozycjami Ministerstwa


Wakacyjny sierpień zupełnie niespodziewanie, nie tylko dla mnie, ale i dla całego środowiska bibliotekarskiego, czego dowodem wymiana zdań na łamach EBIB, okazał się nie mieć nic wspólnego z tradycyjnym sezonem ogórkowym. Mam na myśli oczywiście pojawienie się ważkich dokumentów: projektu Narodowej Strategii Rozwoju Kultury 2004-2013 oraz Narodowego Programu Kultury "Promocja czytelnictwa i rozwój sektora książki na lata 2004-2013". Pomijając okoliczności, w jakich rzecz cała się odbywała, samą inicjatywę należy ocenić bardzo pozytywnie. Po okresie, z pewnością zbyt długo trwającym, odżegnywania się Ministerstwa Kultury od prowadzenia polityki kulturalnej (już samo to sformułowanie było źle widziane jako relikt PRL) próba formułowania strategicznych celów i planowania długofalowych zadań przywraca nadzieję na wszystkim potrzebny rozsądek w tej kwestii. I mniejsza o to, czy dojrzeliśmy do tego, wyciągając wnioski ze sposobu, w jaki funkcjonowała kultura w ostatnich kilkunastu latach, czy zadziałała tu bliskość unijnych funduszy, ostatecznie najważniejsze są efekty. A skoro o efektach, to po rodzącej wiele moich wątpliwości lekturze ministerialnych projektów z dużą satysfakcją przeczytałam Uwagi, które do programu Promocji czytelnictwa i rozwoju sektora książki na lata 2004-2013 sformułowała Konferencja Dyrektorów Wojewódzkich Bibliotek Publicznych w Krakowie w dniach 23-24 sierpnia 2004 r. Można powiedzieć nic dodać, nic ująć. Stanowisko dyrektorów w odniesieniu do tego, co zaprezentowało Ministerstwo, a konkretnie zespół powołanych przezeń ekspertów, w pełni oddaje także moją ocenę opracowania, z którym po powrocie z urlopu się zapoznałam. Mimo to chciałabym cośkolwiek do Uwag tych dodać.

Muszę przyznać, że największy mój sprzeciw budzi automatyzm zaprezentowanej diagnozy oraz zupełna nieprzystawalność wniosków, które miałyby zeń płynąć. Właśnie we wnioskach widać, że w centrum uwagi przedkładanego dokumentu są pieniądze. Pieniądze, które należy pozyskiwać, dzielić, oszczędzać. Wypada wyrazić żal, że są one jednak głównie natury wirtualnej, a zważywszy, że mamy do czynienia z opracowaniem przygotowanym przez zespół ekonomistów, po prostu dziwi. Aż prosi się, bowiem by takie postulaty, jak np.: centralny zakup czy powołanie nowych instytucji, poprzedziła symulacja ich opłacalności. O tym, że pieniądze stanowią ważny aspekt funkcjonowania bibliotek, kogo jak kogo, lecz bibliotekarzy przekonywać nie trzeba. Sami, nie od dziś przecież, dopominają się choćby powołania stałego funduszu umożliwiającego utrzymanie na przyzwoitym poziomie zakupu nowości do bibliotek. Uznając, więc kwestie dotyczące pozyskiwania pieniędzy, a następnie ich sensownego, sprawiedliwego wedle wypracowanego wspólnie parytetu dzielenia za bardzo ważne, chciałabym ze swej strony zwrócić uwagę na jeszcze inny aspekt całej sprawy. Chodzi mi tu w ogóle o organizację bibliotekarstwa publicznego. (Świadomie nie używam tu słowa sieć, gdyż obecnie stało się ono już chyba wyłącznie ornamentem, określeniem używanym li tylko z przyzwyczajenia i z tego względu po prostu wygodnym. Nagminne rozdzielanie bibliotek miejskich i wojewódzkich, wszystko to, co dzieje się z bibliotekami powiatowymi, jest chyba najlepszym tego dowodem.) Doskonale wiem, że temat to oczywiście ogromny i nie mnie się nań porywać: kompetencje nie takie, a i miejsce nie po temu. Decydując się na zgłoszenie kilku uwag, mam na względzie wiedzę, która zgromadzona została w ciągu już 50 lat funkcjonowania Instytutu Książki i Czytelnictwa BN (zwłaszcza Zakładu Badań Czytelnictwa) oraz własne też już kilkudziesięcioletnie doświadczenia badawcze w zakresie czytelnictwa. Swoją drogą szkoda, że Ministerstwo, podejmując tak cenną inicjatywę, nie zechciało z naszych doświadczeń skorzystać, tym bardziej, że w przeszłości wielokrotnie różnymi ekspertyzami, raportami, notatkami mu służyliśmy, a publikacje Instytutu są powszechnie dostępne. Doceniając, więc pomysł wykorzystania zewnętrznych ekspertów, choćby dla tzw. świeżego spojrzenia, nie wydaje się, nawet ze względów ekonomicznych, by warto było odkrywać prawdy dawno już odkryte i dobrze opisane w obszernej literaturze przedmiotu, w rodzaju Należy przyjąć założenie, że poziom wyposażenia w urządzenia biblioteczne powinien korelować przede wszystkim z liczbą ludności obsługiwanego terytorium (s. 30), czy jako główny wniosek podawać myśl o istotnie gorszej pozycji wsi w stosunku do miast (s. 39). Zupełnie też nie znajduję uzasadnienia dla dublowania analiz, którym Jerzy Maj wraz z zespołem rokrocznie, nie tylko za lata 1999-2001, poddaje publiczne bibliotekarstwo (mam na myśli oczywiście Biblioteki Publiczne w Liczbach). Może, więc dla tak ważnego przedsięwzięcia jak strategiczny i przyszłościowy program warto było połączyć siły. Poniekąd, więc i z tego względu, choć nieproszona, zabieram głos.

Prowadzone systematycznie w Zakładzie Badań Czytelnictwa BN rozpoznania na temat zasięgu książki w polskim społeczeństwie pozwalają formułować jeden generalny wniosek, wskazujący, jak bardzo ważną ze społecznego punktu widzenia rolę odgrywa sprawność tegoż społeczeństwa w zakresie piśmienności, której z kolei najlepszym wskaźnikiem jest czytelnictwo książek. Cieszy, że tej konstatacji i przemawiającym zań argumentom udało się wreszcie przebić, czego dowodem są choćby wstępne sformułowania ministerialnego programu poświęconego promocji czytelnictwa (uznanie sfery rozwoju czytelnictwa jako podstawowej determinanty rozwoju i upowszechniania kultury), jak i oczywiście sam Program. Cieszy, że to, o czym mówimy, piszemy, co od lat pokazujemy w naszych publikacjach, zostało wreszcie dostrzeżone także przez administrację rządową, bo na zainteresowanie bibliotekarzy, wydawców, organizacji i stowarzyszeń reprezentujących te środowiska (by wymienić SBP, Polską Izbę Książki czy Polską Izbę Druku), że o dziennikarzach nie wspomnę, narzekać nie możemy. Przypomnę tylko, że począwszy od 1992 roku badania na temat zasięgu książki w społeczeństwie na ogólnopolskich próbach reprezentatywnych mieszkańców od 15 lat wzwyż prowadzimy cyklicznie, co dwa lata (wcześniej także w latach 1972 i 1985), a ich wyniki publikujemy w serii BN. Z Badań nad Czytelnictwem. Pod koniec roku bieżącego przeprowadzony zostanie kolejny, już siódmy po naszych ustrojowych przemianach sondaż z tego cyklu. Rozpoznania ogólnopolskie uzupełniamy badaniami środowiskowymi, obecnie interesuje nas szczególnie czytelnictwo licealistów i gimnazjalistów oraz zasięg książki wśród mieszkańców wsi. Materiałów do ostatniego tematu dostarczył sondaż zrealizowany w listopadzie 2003 roku. na reprezentatywnej próbie mieszkańców wsi od 15 lat wzwyż. Swym zasięgiem objął on 66 gmin wiejskich położonych na terenie 64 powiatów, a jego celem było rozpoznanie stosunku do książek (m.in. w ich czytaniu, kupowaniu, posiadaniu w domu} środowisk tradycyjnie najmniej zainteresowanych tą formą aktywności. Wnioski z naszych badań warto, jak sądzę, poddać pod rozwagę tym, którym leży na sercu stan czytelnictwa w naszym kraju oraz kondycja bibliotek. Tym razem skoncentruję się jedynie na trzech sprawach.

Pierwsza to kupowanie książek przez indywidualnych nabywców. Co najmniej od połowy 90. lat obserwujemy bardzo wyraźną zmianę modelu zakupów. Obecnie kupno książki to dla indywidualnego nabywcy dokładnie przemyślana inwestycja, głównie w sferę edukacji. Popularnością cieszą się książki szkolne, tj. podręczniki i lektury, wydawnictwa encyklopedyczno-poradnikowe, literatura fachowa. Niewiele osób decyduje się jednocześnie na zakup różnych typów publikacji. A i liczba kupujących, nieprzedstawiająca się przecież imponująco, jeszcze się w ostatnich latach zmniejsza. W 2002 roku nabywcy (tj. osoby, które w ciągu roku zakupiły przynajmniej jedną książkę, także szkolny podręcznik) stanowili niewiele ponad 1/3 społeczeństwa, dokładnie 37%. Na wsi było ich jeszcze mniej - w 2003 r. tylko 25%. Jednocześnie ci, którym książki faktycznie są potrzebne, a więc ci, którzy je czytają, to ciągle jeszcze ponad połowa społeczeństwa (w 2002 roku 56%), na wsi blisko 2/5 (w 2003 roku 39%). Na marginesie dodam, że wskaźniki te sytuują nas na średnim europejskim poziomie, wprawdzie poniżej takich krajów, jak Szwecja, Finlandia czy Wielka Brytania, ale powyżej Hiszpanii, Grecji, Belgii czy Portugalii. Powodów do zadowolenia z pewnością, więc mieć nie możemy, ale też i słowo "kryzys", które w tym kontekście dość często się pojawia, nie wydaje się uzasadnione. Co faktycznie powinno niepokoić, to dysproporcje pomiędzy miastem i wsią, które, zauważy ktoś przytomny, były zawsze, chyba jednak nigdy tak jak dziś dojmujące w skutkach?

Funkcjonalizacja i segmentacja w obrębie książkowych zakupów to zjawisko nasilające się i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie coś miało się tu zmienić. Zresztą takie podejście nabywców można uznać po prostu za przejaw ich normalności, choć skutki widoczne są i na domowych półkach z książkami, i w bibliotekach. W ciągu 10 lat (1992-2002) odsetek domów posiadających względnie przyzwoite zbiory książek (za takie uznajemy, co najmniej 200 wol.) zmniejszył się dwukrotnie, z 20% do 9%, na wsi - do 5%. W efekcie w 2002 roku już ponad połowa czytelników w poszukiwaniu książek udaje się do bibliotek, głównie publicznych (ze szkolnych korzysta mniej więcej, co 10. czytelnik, zwykle uczeń, co 14. z uczelnianych lub innych specjalistycznych, łączny zasięg pozostałych placówek, parafialnych, prywatnych, związkowych itp. to zaledwie 3%).

Do bibliotek publicznych trafiają, więc bardzo różne grupy użytkowników o różnych kompetencjach i potrzebach. W pierwszej kolejności należy wymienić potrzeby edukacyjne. Powinności w tym zakresie biblioteka wypełnia także wobec tych osób, często młodych, uczących się w domach, których książek w ogóle się nie kupuje, nawet szkolnych podręczników. Według GUS w roku szkolnym 2002/2003 w tej sytuacji była, co dziesiąta rodzina posiadająca dzieci w wieku szkolnym. A edukacja to wszak coraz częściej także specjalistyczna literatura fachowa, podręczniki uniwersyteckie, skrypty, publikacje najaktualniejsze, nie tylko dość drogie, ale trudno dostępne także z powodu niskich nakładów i pozostawiającej wiele do życzenia dystrybucji. Po drugie - potrzeby informacyjne, też przecież obejmujące bardzo szeroki zakres tematyczny i zróżnicowane ze względu na poziom odbiorców. Po trzecie - rozrywka, relaks czy po prostu autoteliczna przyjemność lektury. Dziś tego rodzaju potrzeby często zaspakaja literatura, nazwijmy ją: krótkiego trwania, książki, o których mówi się nawet dużo, lecz krótko. W efekcie zainteresowanie nimi jest gwałtowne, znaczne i nietrwałe, szybko przemijające. To też niemały problem dla bibliotek.
Zważywszy na strukturę użytkowników bibliotek i społeczne priorytety, nie ulega kwestii, że szeroko, powszechnie dostępne muszą być zbiory umożliwiające realizację potrzeb edukacyjno-informacyjnych. Dotyczy to także bibliotek wiejskich, na pewno gminnych, otwarta wydaje się sprawa ich filii. Literatura fachowa, popularnonaukowa powinna być dostępna w swego rodzaju lokalnych centrach. Mam tu na myśli biblioteki usytuowane w miastach, w których skupia się życie regionu, mieszczą się szkoły ponadgimnazjalne, jest kościół parafialny, ośrodek zdrowia, odbywają się targi. Najczęściej będą to miasta powiatowe, choć nie musi być to regułą (świadomie nie mówię o bibliotekach powiatowych, bo wszyscy dobrze wiemy, jak się sprawy z tymi placówkami mają). Natomiast o literaturze do czytania, określonej wcześniej jako "krótkiego trwania", warto być może - przynajmniej częściowo - próbować myśleć w kategorii zbiorów rotacyjnych, przepływowych. Oczywiście niezbędnym warunkiem takiego kształtowania zbiorów bibliotecznych jest systemowe działanie wszystkich instytucji w ramach właściwie w przyszłości funkcjonującej sieci. Nie uda się to, jeśli tak jak obecnie będziemy mieli do czynienia ze zbiorem w gruncie rzeczy autonomicznych placówek, z których każda sobie rzepkę skrobie. By jednak tak się stało, nie wystarczy dobra wola, muszą, a co najmniej temu stanowi nieprzeszkadzające uregulowania prawne, nad czym też warto, jak mniemam, zastanowić się, opracowując program rozwoju czytelnictwa.

Druga kwestia, na którą chciałabym zwrócić uwagę, to ogólna zmiana zainteresowań czytelniczych, wyrażająca się nie tylko w postawach konsumenckich. Dopiero, gdy przyglądamy się czytelnikom i ich wyborom, w pełni widać, jak silne jest obecnie społeczne nastawienie na edukację, najczęściej zinstytucjonalizowaną, oraz informację i fachową wiedzę. Natomiast na pozostałe wybory czytelników oddziałują dwie przeciwstawne tendencje. Z jednej strony jest to obszar, zresztą jak wiele innych dziedzin życia obecnie, pozostający pod silnym wpływem mediów, zwłaszcza elektronicznych. Pewną rolę zaczynają odgrywać także elementy, powiedzielibyśmy, współczesnego życia literackiego, takie jak: nagrody, wyróżnienia, rankingi popularności. Mamy, więc do czynienia z nagłaśnianymi wydarzeniami, autorami świętującymi swoje pięć minut, w radiu, prasie, zwłaszcza kobiecej itd. Zwykle, choć nie zawsze, dotyczy to literatury popularnej, w najlepszym razie z tzw. średniej półki, takiej, która może liczyć na szerszy krąg odbiorów. Jakkolwiek by te zjawiska i czytelnicze wybory oceniać, to biblioteki publiczne z tej części zbiorów rezygnować nie mogą, bo takie były, są i będą gusta użytkowników, którzy wszak, mówiąc wprost, te biblioteki utrzymują. Z drugiej strony jednakże - bycie czytelnikiem otwiera obecnie, co zawdzięczamy m.in. wydawcom, możliwość realizacji własnych bardzo różnych, bardzo indywidualnych zainteresowań; dla jednej osoby będzie to, np. literatura japońska, dla innej problematyka kresowa czy średniowieczny mistycyzm. Tendencja do indywidualizacji wyborów, jak wskazują badania czytelnicze, z roku na rok zaznacza się coraz wyraźniej. Zjawisko to obserwujemy nie tylko w dużych aglomeracjach, już ze swej natury bardziej zróżnicowanych, lecz także w mniejszych miastach, a nawet na wsi. Jak te tendencje pogodzić, jak sprostać oczekiwaniom czytelników? Bez szerokiej dyskusji na temat kształtowania zbiorów bibliotecznych i to nie poszczególnych placówek, a nawet nie poszczególnych ich typów, lecz wszystkich bibliotek jednocześnie kooperujących ze sobą i połączonych siecią elektronicznej informacji, nie obędzie się. Rzecz, co mam nadzieję zasygnalizowałam, nie tylko w zwiększeniu drastycznie niskiego wskaźnika zakupów i w wyborze odpowiedniego algorytmu do podziału, przeznaczonych na ten. cel pieniędzy.

I wreszcie trzecia sprawa, na którą chciałabym zwrócić uwagę, także do naszych badań się odwołując. Rzecz dotyczy sposobu, w jaki instytucja taka jak biblioteka jest postrzegana przez społeczność, której służy, oraz oczekiwań, jakie pod jej adresem są formułowane. W tym miejscu chciałabym skupić się na placówkach usytuowanych na terenach wiejskich. Zauważmy, że stanowią one aż 66% wszystkich bibliotek, oczywiście łącznie z filiami, które zresztą na wsi stanowią większość, bowiem samodzielne placówki to niespełna 1/3 wiejskiego publicznego bibliotekarstwa. W badaniu, które przeprowadziliśmy pod koniec 2003 roku na reprezentatywnej próbie mieszkańców wsi od 15 lat wzwyż, aż 75% respondentów stwierdziło, że w ciągu roku nie byli ani razu w żadnej bibliotece. 1/5 deklarująca korzystanie z bibliotek wybierała albo bibliotekę gminną (37%), albo bibliotekę w pobliskim mieście (26%). Służyła im ona prawie wyłącznie jako wypożyczalnia: aż 89% powiedziało, że przyszło tu po to, by wypożyczyć książki do domu, tylko 18% korzystało na miejscu ze zbiorów książkowych, tylko 9% czytało prasę, tylko 3% brało udział w różnego rodzaju spotkaniach, konkursach, imprezach. Trzeba zdać sobie sprawę, że uzyskane odpowiedzi to nie tylko odzwierciedlenie potrzeb mieszkańców wsi, lecz także skutek kondycji, w jakiej znajduje się wiejskie bibliotekarstwo. Ci sami respondenci, bowiem zapytani o instytucje ich zdaniem szczególnie na wsi potrzebne, w pierwszej kolejności wymieniali świetlicę, ewentualnie jakiś rodzaj domu kultury (60% badanych), na bibliotekę zaś wskazywali dwukrotnie rzadziej (30%). I trudno się dziwić, na ogół jest to przecież instytucja dość marna, źle zaopatrzona, krótko otwarta, poprzestająca na jednym typie usług, tj. wypożyczaniu książek, pozbawiona prasy, komputerów, Internetu.

Widać stąd, że ponad 2/5 placówek bibliotecznych, czyli tych usytuowanych na wsi, gwałtownie wymaga nie tylko finansowego wsparcia, ale poważnej dyskusji nad ich modelem. Pojawia się pytanie o filie wiejskich bibliotek, być może wystarczyłaby w tym wypadku jakaś forma rotacyjnych księgozbiorów, składających się głównie ze szkolnych lektur i tzw. literatury do czytania. I tu znów mogłyby być pomocne badania czytelnictwa, przynoszące odpowiedzi na podstawowe pytania w rodzaju, kto spośród mieszkańców wsi czyta książki, jakie, kto odwiedza biblioteki itp. Jedno jest już obecnie pewne. Biblioteka wiejska (mam na myśli placówkę na szczeblu gminy), podobnie jak usytuowana w mieście, musi łączyć różne funkcje. W parze winny iść edukacja, informacja, rozrywka, może nawet w większym stopniu niż w mieście, jako że tu biblioteka jest zazwyczaj jedyną instytucją kultury w miejscu zamieszkania.

Włączając się do dyskusji na temat funkcjonowania publicznego bibliotekarstwa, która przecież toczy się nie od dziś, a która dzięki cennej inicjatywie Ministerstwa zyskała nowy wymiar, chciałabym zwrócić uwagę, że bez uwzględnienia kontekstów, w których biblioteki działają, trudno będzie sensownie projektować przyszłość. Poprzestawanie tylko na statystyce bibliotecznej, zwłaszcza przy dość automatycznym posługiwaniu się nią, może być niebezpieczne. Przypomina mi się w tym miejscu anegdota o statystyku, który, niestety, utopił się w jeziorze uprzednio wyliczywszy, iż jego średnia głębokość wynosi 15cm. Także doświadczenia innych krajów, ze wszech miar cenne i pouczające, nie mogą stanowić panaceum na nasze rodzime bolączki. Ponieważ, określę banalnie - co, kraj, to obyczaj, nie mówiąc o zamożności społeczeństwa, stopniu jego zróżnicowania, poziomie wykształcenia, strukturze osadnictwa, zatrudnieniu, stopie bezrobocia, tradycjach, wreszcie nawet różnicach klimatycznych i jeszcze wielu, wielu innych. Tu także przestrzegam przed automatyzmem i zachwytem, w który można popaść, oglądając rozwiązania innych. Własnych rozpoznań, badań i analiz nic nie zastąpi. Na szczęcie nie musimy zaczynać od zera, o czym starałam się przekonać w niniejszym artykule, przywołując tylko niewielką część dorobku naukowego Instytutu Książki i Czytelnictwa BN.

 Początek strony



Co z bibliotekami i czytelnictwem? / Katarzyna Wolff// W: Biuletyn EBIB [Dokument elektroniczny] / red. naczelny Bożena Bednarek-Michalska. - Nr 8/2004 (59) październik. - Czasopismo elektroniczne. - [Warszawa] : Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich KWE, 2004. - Tryb dostępu: http://www.ebib.pl/2004/59/wolff.php. - Tyt. z pierwszego ekranu. - ISSN 1507-7187